Był rok 1960, kiedy pan profesor Jan Ruszkowski zorganizował dla nas wodniaków rejs. Celem było dopłynięcie do morza. Rejs trwał prawie cały miesiąc. Wypłynęliśmy z naszej pułtuskiej przystani, w czerwcu. Mój kontakt z panem profesorem jako uczennicy i uczestniczki rejsu był kilkukrotny. Zastałam choćby spoliczkowana przez pana profesora! A było to tak.
Dni czerwcowe i lipcowe były bardzo upalne i bardzo się opaliłam, co nie wyszło mi na dobre. Płynęliśmy niezależnie od pogody codziennie. Był wieczorny apel i odliczanie, a ja zemdlałam. Pan profesor złapał mnie na ręce i krzyczał – Hanka! – bardzo przestraszony. Wtedy uderzył mnie w jeden i w drugi policzek i oprzytomniałam. Zapytałam – za co mnie pan pobił? – i wszyscy zaczęli się śmiać. Później, wbrew mojej woli, musiałam kilka dni odpoczywać po dwie godziny dziennie.
Codziennie dobijaliśmy do różnych miast. Pan profesor był bardzo opiekuńczy i wyrozumiały, ale musiała być d