MiG-21F-13 ProfiPACK
Eduard – 82191
Trochę czasu upłynęło od pierwszych zapowiedzi, zanim Eduard dostarczył nam nową wersję MiGa-21 – F-13. Nie ukrywam, iż nie lubię MiGa-21, w jakiejkolwiek wersji, jednak akurat F-13 wydaje mi się bardzo zgrabnym myśliwcem i po pewnym czasie nabrałem ochoty na jego miniaturę. Skoro tak, to musiałem ją dostać i oto jest, w moich rękach. Tzn. sam model pojawił się już w specjalnym wydaniu miesiąc temu, ale teraz jest dostępny w wersji dla ludu, cenowo nieco bardziej przystępnej. Dla niezorientowanych w temacie, ten nowy F-13 nie ma w zasadzie nic wspólnego z poprzednimi wersjami MiG-21 Czechów. Bo teraz w pudełku dostajemy kompletnie nowe wypraski, z kadłubem włącznie. W 100% new tool.

Nowy zestaw Eduarda to klasyczne, otwierane od góry kartonowe pudełko, w którym znajdziemy całkiem niemało wyprasek: 7 z szarego i 1 z przezroczystego plastiku.

I nie są to małe wypraski, tylko duże ramki wypełnione pod korek częściami. A to wszystko dlatego, gdyż nowy MiG Eduarda to jednak, jakby nie patrzeć, spory krok do przodu, w porównaniu z kilkunastoletnim już „21” sprzed lat.

Ale po kolei. W pudle, jako iż to wersja ProfiPACK, znajdziemy jeszcze dwa duże arkusze kalkomanii, maski i niewielki arkusik blaszek fototrawionych. No i instrukcję, naturalnie. Czyli jak nas w ostatnim czasie Eduard nauczył, jest raczej ubogo jak na Profipacka. Za to nie zabrakło w ofercie producenta innych dodatków, ale o nich napiszę w osobnym tekście. Same blaszki i maski, jak to u Eduarda. Pierwsze straszące rastrem i raczej mało przydatne w budowie (chyba iż ktoś lubi), w przeciwieństwie do masek, zawsze przydatnych, ale to chyba wiadomo. Nie ma sensu się rozpisywać.

Model na wypraskach jest – co tu dużo mówić – efektowny. Już sam kadłub wygląda ładnie. Mamy tu mnóstwo grubszych i drobniejszych nitów, bardzo delikatne ale wyraźne linie podziału i naprawdę masę wszelkiej maści detali: paneli inspekcyjnych, rewizji i wszelkiego innego dobra. I co ważne, nic tu nie jest przesadzone, czy wepchnięte na siłę. Równowaga między liniami nitów o różnych rozmiarach jest zachowana, nie ma mowy o przesadzie. To wszystko wygląda naturalnie i po prostu realistycznie, a do tego zgrabnie i finezyjnie. Co istotne, dzięki strukturze podziału bryły płatowca, tylko niewielki procent krawędzi kadłuba będzie wymagał podczas montażu szlifowania i odtwarzania tych wszystkich drobiazgów. Chyba nie muszę pisać, jak dobrze to rokuje w przypadku budowania modelu malowanego w kolorze naturalnego metalu. Zresztą sam podział technologiczny kadłuba jest niemal identyczny jak w starych MiGach.




Skrzydła to osobny temat. To, co się rzuca w oczy, to morze nitów – znowu. Chyba jeszcze nie widziałem tak obficie ponitowanego jeta. A do tego takiego, gdzie to wykonano tak subtelnie i delikatnie.

Nie będę specjalnie się rozwodzić, zdjęcia zrobią to za mnie. Na poniższych, dla przykładu, porównajcie sobie skrzydła i fragment kadłuba „starego” MiG-21Bis, z najnowszym produktem Eduarda. I tak jak na kadłubie, także tutaj wszystko jest finezyjne i delikatne, ale jednocześnie bardzo wyraziste. To samo dotyczy linii podziału, czy wszelkiej maści wystających ponad powierzchnię poszycia blach i innych detali. Eduard odwalił tutaj kawał dobrej roboty.


W ogóle jakość wykonania całego zestawu jest zwyczajnie znakomita. Nie znajdziemy tu żadnych nadlewek, czy śladów po wypychaczach w kłopotliwych miejscach. Wszystko jest starannie zrobione, wszystko jest bogato zdetalowane. Jak choćby kabina, czy wnęki podwozia – nie tylko odlane z wieloma szczegółami, ale jeszcze do tego wzbogacone całą furą drobnych elementów, jak okablowanie czy hydraulika.








Kokpit wart jest osobnego omówienia. W zestawie dostajemy do wyboru 3 możliwości jego wykonania. Pierwsza to panele odlane z plastiku, ze wszystkimi, dość misternymi przyciskami i przełącznikami. Mamy jednak również ich gołe wersje, na które można nałożyć kalkomanie, tudzież zestawowe blaszki fototrawione. Do wyboru, jak kto chce wykończyć model, zależnie od jego umiejętności.

A skoro przy opcjach jestem, to Eduard także na tym polu poszedł znacznie do przodu, w porównaniu do swoich starych MiGów. Bo tych opcji konfiguracyjnych jest całkiem sporo. Poza rzeczoną kabiną, mamy wreszcie w pełni otwieralne wszystkie hamulce aerodynamiczne. Teoretycznie to samo było w poprzednich wersjach 21, tylko iż tam przy otwarciu bocznych hamulców trzeba było ciąć kadłub i wklejać w to miejsce odpowiednie panele. W F-13 problem rozwiązano tak jak to od początku powinno wyglądać: mamy gotowe otwory i żadna chirurgia nie jest już potrzebna. Skutkuje to oczywiście koniecznością obróbki i montażu wielu dodatkowych części, ale mimo to ułatwia to pracę.


Także opcjonalne są klapy: wysunięte lub schowane. Przy wyborze tych pierwszych otrzymujemy pełną mechanizację skrzydeł, czyli de facto siłowniki sterujące położeniem tych elementów. Szkoda tylko, iż producent nie wspomniał słowem o tym, iż umieszczone obok klap lotki – w przypadku ich wychylenia – należy pozycjonować w przeciwległych kierunkach każdą. Ale może to i moja nadinterpretacja tematu, bo z instrukcji jednak nie wynika iż te lotki w ogóle można pozycjonować, choć na oko widać iż to nie jest trudne. Okaże się w trakcie sklejania.

No i jeszcze w temacie opcji – na wyprasce ze „szkłem”, dostajemy dwie wersje owiewki. Jedna z nich służy do prezentacji otwartej kabiny. W sumie to taki drobiazg, bo równie dobrze mogła być jedna, w której wystarczyłoby odciąć drobną wypustkę mocującą, żeby kokpit zamknąć. Ale miło iż Eduard daje takie możliwości. Jakby co, w zestawie dostajemy zapasową owiewkę, co może się przydać w kryzysowych sytuacjach. A samo szkło, jak widać na zdjęciu, niemal bez żądnych optycznych zniekształceń. Milutko.

Mamy także dwie wersje „dzidy” czyli długiej rurki Pitota, w wersji prostej i złożonej. Jak i światła podskrzydłowe, z możliwością wysunięcia ich ze skrzydeł. Informacja dla porządku, żeby nie pominąć żadnej dostępnej opcji.

Ta cała obfitość możliwości i detali jest jednocześnie wpasowana w niemal ten sam podział technologiczny bryły myśliwca. Kadłub i skrzydła tworzą niemal cały płatowiec, tak jak to było we wcześniejszych modelach 21. Choć są też pewne różnice, np. sam kadłub składa się jednak z większej ilości części, bo jego przód i końcówka są pocięte – wynika to z możliwych podwersji maszyny. Tak więc, to co było kiedyś jedną całością, w F-13 wymaga już montażu z kilku kawałków. Zresztą takich przykładów w całym modelu pewnie by dało się wskazać więcej. Można więc powiedzieć, iż to co było dobre, Eduard po prostu znacznie udoskonalił, ale też i skomplikował. Gdyby to nie była wersja MiG-21F-13 tylko np. Bis czy PF , to śmiało mógłbym taki zestaw nazwać MiG-21 2.0.Bardzo lubię takie przypadki, gdy producent udoskonala to co już był bardzo dobre. Ale jednocześnie trzeba pamiętać, iż ma to swoją cenę.
W ogóle patrząc na ilość części i instrukcję montażu nie sposób opędzić się od wrażenia, iż Eduard projektując ten zestaw, jednocześnie stworzył model bardzo skomplikowany. Przynajmniej tak to wygląda na tle miniatur odrzutowców w skali 1/48. Oczywiście wszelka opcjonalność, wykonane jako oddzielne części poszczególne mechanizmy, orurowanie czy okablowanie jest fajne, bo ułatwia prace malarskie, to jednak pociąga to za sobą komplikacje w montażu i większe prawdopodobieństwo popełnienia błędów, które mogą wpływać na finalny wygląd modelu. Ale coś za coś. Dla mnie to zdecydowanie zaleta, ale wspominam o tym wszystkim, bo wiem iż dla wielu modelarzy im prostszy model, tym lepiej. Tutaj niestety prostoty nie uświadczymy.
Na tle efektownego modelu maszyny, nieco mniej efektownie wypadają podwieszenia. I nie mam tu na myśli rodzajów uzbrojenia, bo tych F-13 za dużo nie miał do wyboru. Raczej chodzi o te wszystkie zbiorniki paliwa czy wyrzutnie rakiet niekierowanych, które Eduard każe nam sklejać z dwóch połówek. Mamy rok 2025, więc marzenia o formach suwakowych nie są chyba czymś przesadzonym, prawda?

No i na koniec kalkomanie. Kalkomanie Eduarda, obowiązkowo ze „zdejmowalnym” filmem, których osobiście coraz bardziej nie znoszę. Właśnie przez ten nieszczęsny film, który zdjąć trudno, a zostawić nie bardzo można, bo psuje to wygląd modelu. Same kalkomanie, jak to u tego producenta, jakości raczej średniej niż dobrej. Bo i nasycenie kolorów bywa tu problematyczne, a szczegółowość (bardzo licznych) napisów eksploatacyjnych też nie porywa. Za to pochwalić trzeba sporą ilość oznaczeń (co wynika z dużej ilości dostępnych w zestawie malowań) oraz bardzo fajnie wyglądające na oko nakleki do kokpitu, z tablicą przyrządów na czele.

Mimo wszystko liczę jednak na to, iż do czasu gdy wezmę się za ten model, Yahu i Moder Maker, albo Techmod, wypuszczą stosowne zamienniki. No a tak na koniec, żeby ktoś mi nie zarzucił iż tylko chwalę – a gdzie polskie malowanie?

Dariusz Żak
Zestawy przekazane do recenzji przez firmę Eduard










