Mama też człowiek
Kiedy zostajesz mamą, twoje "ja" zaczyna się trochę rozmywać. Nie znika, ale zmienia kształt. Przesuwa się na tyły kolejki, ustępując miejsca potrzebom dzieci, obowiązkom domowym, wieczornym histeriom, porannym pobudkom i milionowi innych rzeczy, które zawsze zdają się być ważniejsze niż ty sama.
A jednak – z czasem – coś w tobie woła, żeby się odnaleźć. Nie ma już takiej przestrzeni na samoopiekę jak wtedy, kiedy było się "bezdzietną lambadziarą", ale warto postawić na kilka drobiazgów, na które można sobie pozwolić choćby w ograniczonych warunkach czasowych i finansowych.
Właśnie po to są rytuały. Małe, krótkie, czasem wręcz banalne, ale twoje. Takie, które przypominają ci, iż jesteś nie tylko mamą, ale przez cały czas też kobietą, osobą, człowiekiem. Oto pięć, które działają dla mnie – szczególnie na początku wakacji, kiedy wszystko się rozluźnia i nieco rozleniwia, ale matczyny grafik nie zna litości.
1. Poranna chwila na twarz (dosłownie)
Nie mam czasu w długą pielęgnację, ale mam codziennie rano choćby 90 sekund. I to wystarczy, żeby rozprowadzić chłodny żel pod oczy, spryskać twarz mgiełką i wklepać serum. Często przed śniadaniem nakładam żelowe płatki pod oczy, prosto wyciągnięte z lodówki.
Nie dlatego, iż wierzę, iż to zatrzyma czas. Robię to, bo przez tę chwilę nie jestem od rana w trybie "ogarniacz domowego chaosu". Jestem kobietą w łazience, która dba o siebie. I to wystarczy, żeby wyjść z niej o 2 proc. bardziej jak człowiek.
2. 10-minutowy spacer – bez celu
Nie z psem i nie do sklepu. Nie po dziecko. Tylko dla siebie. Czasem choćby bez słuchawek, żeby usłyszeć własne myśli. Chodzę po osiedlu, patrzę na kwiaty w cudzych ogródkach i staram się nie sprawdzać telefonu. Taki spacer po okolicy to mikro-wakacje. Reset dla głowy. Nie zmienia świata, ale zmienia moją energię na resztę danego dnia.
3. Herbata, której dzieci nie ruszają
W mojej szafce jest jedna herbata "mama only". Nazywa się "Irlandzkie deszcze", ale piję ją zawsze wtedy, kiedy chcę poczuć wyciszenie i ukojenie. Robię ją zwykle wieczorami, po 19:00, kiedy dom wreszcie powoli przestaje być poligonem.
I choć parzę ją między usypianiem dzieci, a ogarnianiem stosu prania, siadam z nią choćby na 5 minut. Picie czegoś tylko dla siebie – i nie na zimno! – to akt czułości, na który w macierzyństwie często brakuje miejsca.
4. Wieczorne "odcinanie się" z audiobookiem
Zamiast scrollować ekran przed snem, zakładam słuchawki i włączam książkę. Nie parentingową, nie poradnik, nie o rozwoju osobistym. Coś, co mnie wciąga – czasem kryminał, czasem romans, czasem powieść o podróży.
Potrzebuję opowieści, która mnie przeniesie gdzieś indziej niż "czy na pewno wzięłam pranie z pralki?". Po 20 minutach takiego słuchania – choćby na raty – czuję się lżejsza.
5. Rytuał paznokci, czyli mój domowy manicure
Nie jestem mistrzynią estetyki, ale mam jedną cichą broń: lakier, który schnie w 60 sekund. To odżywka, ale z odrobiną mlecznego zabarwienia. Maluję nią paznokcie, gdy dzieci pójdą spać, często z serialem w tle (lub wspomnianym już audiobookiem).
Ten moment, kiedy patrzę na dłonie i widzę coś ładnego, daje mi poczucie, iż ogarniam choć skrawek siebie. W świecie, gdzie wszystko się brudzi, rozlewa i gubi – moje paznokcie trzymają fason. Nie wyglądają sztuczne, ale są schludne, zadbane i w pewien sposób eleganckie.
Wszystko to zajmuje mniej niż pół godziny dziennie. Ale robi różnicę. Te rytuały nie sprawiają, iż macierzyństwo staje się lżejsze. Ale sprawiają, iż ja staję się w nim bardziej sobą. I to wystarczy. Zwłaszcza latem, kiedy dni są dłuższe, a dzieci bez przedszkola i dodatkowych zajęć jakoś bardziej wymagające niż zwykle.