Rodzinne wakacje bez dramatu? To możliwe
W teorii wszystko brzmi pięknie: słońce, basen, drink z palemką, dzieci zadowolone w mini klubie, rodzice na leżaku z książką.
Wakacje all inclusive mają być przecież synonimem luzu i totalnego resetu. Tyle że… kiedy jedziemy całą rodziną, a nie na romantyczny weekend we dwoje, to czasem bliżej im do survivalu niż do relaksu.
Po kilku takich wyjazdach, z których wracałam bardziej zmęczona niż po kwartale w pracy, powiedziałam sobie: "dość".
Zamiast po raz kolejny liczyć, iż "tym razem samo się ułoży", usiedliśmy wspólnie – ja, mój mąż i nasze dzieci – i ustaliliśmy pięć zasad, które od tej pory obowiązują na każdym wakacyjnym wyjeździe.
Nazwaliśmy to żartobliwie naszym "rodzinnym kontraktem all inclusive". I wiecie co? To działa. Nie idealnie, ale na tyle dobrze, iż od kilku sezonów wracamy z wakacji z uśmiechem, a nie z grymasem na twarzy.
Oto nasze zasady – może komuś z was też uratują lato.
1. Każdy ma prawo mieć zły dzień (ale nie wyżywamy się na innych)
To wydaje się oczywiste, ale na urlopie jakoś o tym zapominamy. Że dzieci będą miały focha, iż mąż wstanie lewą nogą, iż ja będę miała dość wszystkiego o 9:00 rano, bo znów nie dałam rady spać przez hałas dobiegający z animacji.
Dlatego pierwsza zasada brzmi: złość i zmęczenie są dozwolone, ale nie wolno ich wylewać na innych. Można powiedzieć: "Potrzebuję godziny ciszy", można się
wycofać na balkon z książką albo iść samemu na spacer po plaży. Ale bez trzaskania drzwiami i karania siebie nawzajem milczeniem.
Wakacje to nie test z cierpliwości – to czas, kiedy każdy z nas ma prawo nie być idealny.
2. Nie musimy spędzać każdej minuty razem
Kiedy dzieci były malutkie, trzymaliśmy się razem – z oczywistych względów. Ale teraz, gdy są starsze, każdy potrzebuje przestrzeni. Mąż rano idzie biegać? Super. Ja wolę godzinę samotnego pływania? Cudownie. Córka chce iść na mini disco, a syn
na playstation w sali gier? Nie ma sprawy.
Wakacje razem nie znaczą: zawsze razem. Daliśmy sobie prawo do osobnych aktywności i przestałam mieć poczucie winy, iż chcę po prostu poleżeć sama w ciszy. Kiedy pozwoliliśmy sobie na osobność, paradoksalnie zaczęliśmy bardziej cieszyć się wspólnym czasem – bez zmęczenia i irytacji.
3. Nie narzekamy na jedzenie (chyba iż naprawdę coś śmierdzi)
All inclusive to temat-rzeka. Dla jednych raj na ziemi, dla innych – trauma gastro. Ale umówmy się: codzienne komentowanie, iż "ryż za suchy", "kurczak niedoprawiony", "znowu to samo", potrafi skutecznie popsuć nastrój przy stole.
Dlatego przed wyjazdem ustalamy, iż narzekanie na jedzenie ma limit. Oczywiście, jeżeli coś faktycznie jest niejadalne albo psuje żołądek – mówimy o tym i reagujemy. Ale jeżeli to tylko marudzenie z nudów albo tęsknota za domowym schabowym – to lepiej ugryźć się w język. Serio, żaden hotel nie serwuje obiadu jak babcia. I to jest OK.
4. Dzień bez planu to też dobry dzień
Kiedyś próbowałam ogarnąć wyjazd "na maksa". Zrobić wszystko, zobaczyć każdy zabytek, zaliczyć wszystkie atrakcje. Byłam jak animatorka z ADHD, a reszta rodziny miała miny jak na przymusowej kolonii.
Teraz mamy jedną złotą zasadę: minimum jeden dzień "nicnierobienia". Leżymy, snujemy się, jemy kiedy chcemy, nie gnamy. I co interesujące – to właśnie te dni dzieci wspominają najlepiej. Bo to wtedy graliśmy w Uno przy basenie, piliśmy mrożone kakao o 10 rano i nikt się nigdzie nie spieszył. Czasem mniej znaczy więcej – a adekwatnie: mniej znaczy święty spokój.
5. Mówimy, co czujemy – od razu
Wakacyjne spięcia najczęściej wynikają z tego, iż coś nas uwiera, ale dusimy to w sobie. Ktoś coś powiedział, ktoś się spóźnił, ktoś zapomniał zabrać ręcznika. Zaczyna się od drobiazgu, kończy na cichych dniach i fochach.
Dlatego nasza piąta zasada to: mówimy o emocjach na bieżąco. Bez wrzasku, bez pretensji. "Zrobiło mi się przykro", "Czułam się zignorowana", "Nie podobało mi się to, jak się odezwałeś". To trudne, ale lepsze niż zbieranie frustracji. Bo nikt nie chce kończyć urlopu kłótnią o coś, co zaczęło się tydzień wcześniej od zgubionego ręcznika.
To nie jest perfekcyjny plan. Ale jest nasz
Te zasady nie sprawiają, iż nasze wakacje są jak z folderu biura podróży. przez cały czas bywają burze (także emocjonalne), przez cały czas ktoś się potknie, ktoś się obrazi. Ale ten rodzinny "kontrakt" daje nam poczucie, iż mamy wspólną bazę. Że każdy ma głos. Że szanujemy siebie nawzajem – choćby w klapkach i z resztką lodów na koszulce.
I może właśnie o to chodzi w tym all inclusive – żeby każdy czuł się zaopiekowany. Bez względu na to, czy woli animacje, czy błogą ciszę na leżaku.