Co ja? Starucha już jestem? Niedołęga? głos matki zadźwięczał urazą. Ależ ja jeszcze mogę, jeszcze dam radę!
Kasia! Kasieńko! Ileż można cię wołać?! krzyk matki rozlegał się po całym mieszkaniu, przebijając choćby zamknięte drzwi pokoju dziecięcego, gdzie Katarzyna próbowała ułożyć trzyletniego Wojtusia.
Mamo, zaczekaj pięć minut! Synuś zasypia! odparła, głaszcząc chłopca po plecach.
Jakie pięć minut?! Źle mi! Ciśnienie skacze! Obiecałaś przynieść leki! w głosie matki pojawiły się dobrze znane histeryczne tony.
Kasia westchnęła. Wojtuś już prawie spał, ale teraz znów otworzył oczy i spojrzał na nią z niepokojem.
Mamusiu, babcia płacze? szepnął.
Nie, kochanie, nie płacze. Śpij, śpij Kasia pocałowała synka w czoło, ale w środku wszystko się w niej ścisnęło. Matka naprawdę nie płakała krzyczała. A to było jeszcze gorzej.
Wanda Nowak siedziała w kuchni, teatralnie przyciskając dłoń do serca i ciężko oddychając. Gdy zobaczyła córkę, pokręciła głową z wyrzutem.
Widzisz, do czego doprowadziłaś! Serce wali, w głowie się kręci! A ty z wnukiem się babrasz! Mówiłam najpierw leki, potem dzieci!
Mamo, jak można? Dziecko zasypia, nie można przerywać. Wojtuś potem całą noc się będzie wiercił. Kasia wyjęła z apteczki znane tabletki na ciśnienie, nalała szklankę wody.
A ja mam umierać? Wanda obrażona odwróciła głowę. Dawniej tak nie robiłaś. Dawniej, jak tylko zawołałam, biegłaś. A teraz teraz twoja rodzina ważniejsza niż własna matka!
Kasia milcząco podała matce tabletki i wodę. Tak, dawniej rzeczywiście rzucała wszystko i biegła na pierwsze wezwanie. Był czas, gdy prośba matki brzmiała właśnie jak prośba: Kasieńko, złotko, przynieś mi proszę lekarstwo. A teraz było to rozkazem: Kasia! Natychmiast daj tabletki!
Mamo, weź lekarstwo, połóż się. Zaraz będzie lepiej cicho powiedziała Kasia.
Położę się! Łatwo powiedzieć! A kto obiad ugotuje? Kto jutro Wojtusia do przedszkola spakuje? Wanda zaczęła wyliczać swoje obowiązki, a z każdym słowem jej głos stawał się coraz bardziej oburzony. Ja tu nie jestem służącą! Pomagam wam, poświęcam zdrowie, a wy
Mamo, nikt cię nie zmusza do gotowania. Ja sama mogę przerwała jej Kasia.
Tak? A kiedy ty gotujesz? Po dziewiątej wieczorem! Dziecko głodne, mąż z pracy wróci też jeść będzie chciał. Nie, ja na to patrzeć nie mogę!
Kasia usiadła na krześle naprzeciw matki. Mieszkały razem od dwóch lat, od kiedy urodził się Wojtuś. Wtedy mama musiała się przeprowadzić z swojego M-3 żeby pomagać z wnukiem. Na początku to rzeczywiście była pomoc. Wanda z euforią zajmowała się malcem, gotowała, sprzątała. A Kasia pracowała i czuła się bezpieczna: w domu wszystko pod kontrolą, dziecko pod opieką kochającej babci.
Ale powoli coś się zmieniło. Propozycje pomocy stały się obowiązkami. Prośby żądaniami.
Wiesz co, mamo ostrożnie zaczęła Kasia może pomyślimy o znalezieniu Wojtusiowi dobrej niani? Ty się męczysz, denerwujesz
Niani?! Wanda aż podskoczyła na krześle. Obcą kobietę do mojego wnuka? Zwariowałaś całkiem? Kto go lepiej wychowa niż ja? Kto lepiej nakarmi, ubierze?
Mamo, nie mówię, iż gorzej. Po prostu ty
Co ja? Starucha już jestem? Niedołęga? głos matki znów zadźwięczał urazą. Ależ ja jeszcze dam radę! Jeszcze dziesięciu takich wnuków wychowam! Tylko potrzebuję pomocy, zrozumienia! A nie tego, co teraz robisz!
W przedpokoju rozległy się kroki to wrócił z pracy Marek, mąż Kasi. Odetch