Jak trafiłam do e-dziewiarki? Trochę przez przypadek.
Dziergać nauczyła mnie moja przyszywana babcia, gdy miałam chyba siedem, a może osiem lat. Moim pierwszym dziełem był „szalo-coś” – oczka prawe i lewe, długi zielony prostokąt z pogubionymi oczkami. Jedne były małe i ścisłe, inne wielkie, luźne i uciekały z drutów. Z czasem wszystkie moje lalki i misie miały już swoje szaliki.
Pamiętam, jaka byłam dumna, gdy w siódmej klasie szkoły podstawowej zrobiłam pierwszy sweter – robiony ryżem, z zielonej anilany. Nie umiałam jeszcze modelować ani dekoltu, ani pach, więc powstały dwa prostokąty i dorobione na prosto dwa rękawy. Dziergałam z tego, co było dostępne na rynku – głównie z anilany, czasem trafiało się coś z moherkiem – i to wszystko na prostych, długich drutach. Luksusem była wełna kowarska w kawałeczkach, którą najpierw trzeba było powiązać, aby móc cokolwiek z niej zrobić. Potem miałam przerwę. A po niej…
Była jesień, chyba 2011 roku, kiedy moja przyjaciółka Ela – też dziergająca – wyciągnęła mnie do sklepu z włóczkami na ul. Karmelkowej. Niezbyt chętnie poszłam, bo cóż tam mogło być interesującego albo innego niż w zwykłych pasmanteriach? Ale dałam się namówić.
Dobrze pamiętam, iż zaraz przy wejściu, po prawej stronie, na ścianie wisiały próbki z różnych włóczek – obiekty mojej dziewiarskiej zazdrości. Oczka równiuteńkie jak spod linijki, kolory bajeczne, a w dotyku – marzenie. Idąc tam, obie miałyśmy przekonanie, iż coś o włóczkach, technikach i drutach wiemy. Jakie było nasze zdziwienie, gdy nie znalazłyśmy anilany, a nasza wiedza nagle się skurczyła! Za to były różne inne nitki o cudownym składzie, druty na żyłkach, o których zawsze marzyłyśmy.
Oglądałyśmy, dotykałyśmy, nie wiedząc, co kupić, a achom i echom nie było końca. Panie w sklepie dały nam wolną rękę i pozwoliły wejść między półeczki. Z czasem dowiedziałyśmy się, iż to Mariolcia i Magda.
Pamiętam, jak Mariolcia, siedząc przy biurku i drukując etykiety na przygotowywane paczuszki dla dziewiarek, tłumaczyła mi „na sucho”, jak rozpocząć chustę od środka – winowajczynią była chusta z cieniowanego Unisono w kolorze zielonym, narzucona na Jej plecy. A potem poszło. Wizyty na Karmelkowej, potem na Staszica, filmy e-dziewiarki i słynne soboty.
Rodzina już wie, iż kiedy mówię: „Dzisiaj mam swój program”, to nie ma mnie dla nich i nie wolno mi przeszkadzać. Dzięki e-dziewiarce wiem co nieco o włóczkach i drutach. Oglądając filmiki, nauczyłam się rzędów skróconych, brzegu i-cord, różnych wzorów i technik. Pokazywane prace innych dziewiarek są inspiracją dla moich udziergów.
Swój pierwszy sweter dziergany raglanem zawdzięczam Stasi, która pomogła mi to wszystko ogarnąć – Stasiu, dziękuję!
Na koniec – dziękuję i nie wyobrażam sobie, aby Was nie było.
Wiesia