Dzień był chłodny, rozświetlony jedynie matową poświatą słońca, kiedy Jakub po raz pierwszy od wydarzeń w klubie przestąpił próg uniwersytetu. Musiał w końcu wyjść domu, który stał się celą. Rodzice naiwnie uwierzyli w opowieść o bójce i kłótni z Damianem, a przynajmniej takie sprawiali wrażenie. Ojciec skinął głową, matka płakała, ale oboje przyjęli wyjaśnienia, bo to było dla nich wygodniejsze niż zmierzenie się z prawdą. Nie drążyli tematu. Zewnętrznie Jakub wrócił do roli sumiennego studenta czwartego roku prawa.
Powoli dochodził do siebie — obrażenia fizycznie przeradzały się w blade, nieznaczące pamiątki. Pod pancerzem wyparcia w końcu pojawiły się pierwsze, niepokojące pęknięcia. Im bardziej starał się skupić na codziennych obowiązkach i nauce, tym bardziej czuł, iż umysł wymyka się spod kontroli. Rany na psychice były wszechobecne i podstępne.
Wizje natrętnie wracały z brutalną precyzją, pojawiając się w najmniej oczekiwanych momentach. Podczas rodzinnego obiadu, gdy widelce uderzały o talerze, czuł gorzki posmak pigułki wpychanej mu do ust. Na auli, w trakcie wykładu o ekonomii, jego uszu dochodziły szydercze śmiechy. W drodze do domu, czy przed snem, czuł słodkawy zapach perfum Yavi`ego i ból rozchodzący się poniżej bioder. Wpadł w pętlę alternatywnego świata, z którego każda próba ucieczki kończyła się porażką.
Zupełnie odciął się od przyjaciół. Ignorował telefony od Damiana, a z Majką wymieniał lakoniczne wiadomości, by w końcu w ogóle przestać odpowiadać. Szukał wybawienia w chłodnej logice wiedzy. Musiał się zanurzyć w schematy, by nie widzieć siebie.
Na zatłoczonym korytarzu uniwersytetu, w morzu obcych twarzy, dostrzegł znajomego: Marka. Marek, ten sam, któremu jeszcze kilka tygodni temu sprzedał towar Luana.
Jakub, kierowany nagłym, paniczny impulsem, przecisnął się przez tłum.
— Marek. Czekaj — zawołał, łapiąc go za ramię.
Marek odwrócił się wyraźnie zaskoczony. Jego oczy, choć zmęczone, były podejrzliwe.
— Kuba? Co jest? Słabo wyglądasz. Słyszałem, iż się poobijałeś.
Jakub uśmiechnął się bez wyrazu. Uznał, iż brak komentarza będzie najlepszą strategią. Każda nadinterpretacja była lepsza niż, choćby przypadkowe uchylenie rąbka prawdziwych wydarzeń.
— Mam sprawę. Słuchaj. Zostało ci coś z tego, co ci sprzedałem? — spytał, czując na języku całą absurdalność swojego pytania. Marek patrzył na niego przez chwilę w całkowitym oniemieniu. Spodziewał się wszystkiego – próśb o notatki, pytań o ostatnią imprezę, ale nie tego.
— Serio? Przecież teraz, to ty masz dostęp do źródeł. Po co ci ja?
— Co ci mam powiedzieć? Szewc bez butów chodzi. To jak? Znajdziesz coś?
Marek skinął głową, uśmiechając się przy tym krzywo.
— Skończyła się łaska szefa? — skwitował z lekkim szyderstwem. — Nie mam nic firmowego, stary, ale wczoraj byłem na mieście. Kojarzysz, tą szemraną dzielnicę za torami? Kupiłem coś... no, sam nie wiem co to jest. Ponoć mocne.
Marek sięgnął do wewnętrznej kieszeni plecaka i wyciągnął malutki, zagięty skrawek folii.
— Na własne ryzyko. Mam dwie. Pięćdziesiąt złotych.
— Biorę — powiedział Jakub niemal od razu, wręczając mu banknot.
Rozeszli się, a Jakub skierował się do łazienki. W kabinie, trzęsącymi się rękami wyjął pigułki. Były małe i pomarańczowe. Połknął je obie, popijając wodą z kranu.
Poczuł, jak paliwo, które niszczy, wdziera się w żyły. Wizje się nie oddaliły, ale stały się wyciszone, znieczulone, zniekształcone. W zamian przyszła błoga pustka, w której nie było miejsca ani na brud bruku ani na czystość domu. Był tylko ciepły, tępawy szum. Usiadł na desce toaletowej, opierając się o ścianę i powoli wdychając cuchnące powietrze.
Maska opadła. Zaczynał się upadek.
Damian przesunął dłonią po gładkim, białym blacie wyspy kuchennej. Przez panoramiczne okna wlewały się jasne promienie porannego słońca, doskonale oświetlając każdy detal: lśniący parkiet, nowoczesne lampy i widok na dachy kamienic w samym centrum Poznania.
To było przestronne mieszkanie w nowym budownictwie. Trzy pokoje. Osobna sypialnia, salon z aneksem i pokój dla siostry. Na razie wynajem, ale wiedział, iż to tylko etap przejściowy. niedługo będzie go stać na własność. Odszedł od okna, czując w portfelu przyjemną grubość pliku banknotów, tych samych, które dostał od Luana jako `inwestycję w przyszłość`.
Myślał o Jakubie, ale z każdym dniem jego trauma schodziła na dalszy plan. Nie miał pewności, co tak naprawdę go spotkało. W klubie wszyscy zachowywali zmowę milczenia – Arek, z którym próbował rozmawiać, odpowiadał zdawkowo, wzruszając ramionami. Damian tłumaczył to na swój sposób: Upili go, naćpali, może trochę z niego ponabijali. Jakub pewnie podskakiwał, więc dostał po twarzy – ot, tak. Zawsze był chorobliwie przewrażliwiony i nadmiernie delikatny. Takie wytłumaczenie, jak mantra powtarzane codziennie, wystarczało, by uciszyć narastające wyrzuty sumienia.
Teraz musiał skupić się na sobie i siostrze. W końcu, do diabła, wyszedł z bagna. Ojciec alkoholik i ten ciasny, śmierdzący kąt na obrzeżach – miał to już za sobą. A pieniądze z dystrybucji, choćby bez pomocy Kuby, który się zupełnie odciął, płynęły szerokim strumieniem. Interes szedł świetnie.
Agentka nieruchomości, młoda kobieta o zbyt entuzjastycznym uśmiechu, weszła do salonu.
— I jak, panie Damianie? Podoba się? Bo mam już kilku chętnych na tę lokalizację.
— Biorę — powiedział Damian beznamiętnie.
— Już? Bez targowania?
— Biorę — powtórzył, a w jego głosie nie było cienia wątpliwości.
Patrzył na widok z okna, na zgiełk miasta pod sobą. Czuł się majestatyczny w tym nowym otoczeniu jak pan i władca. Jakub był w swoim domu, bezpieczny, a on w końcu mógł zapewnić bezpieczeństwo tym, którzy go potrzebowali. Ta myśl, ta nowo nabyta władza i luksus, cementowała jego decyzję o stłumieniu moralnych rozterek. Zamknął za sobą drzwi do przeszłości. Liczyła się tylko jasna, obiecująca przyszłość.














