Do kogo idziecie?

newsempire24.com 4 godzin temu

Do kogo? Maria Wiśniewska razem z Mikołajem wyszli na ganek i patrzyli na gościa.
Do Marii Wiśniewskiej! Jestem wnuczką, a adekwatnie prawnuczką. Jestem wnuczką Aleksandra najstarszego syna Marii.

Maria siedziała na ławce zalanej słońcem i cieszyła się pierwszymi ciepłymi dniami. Wreszcie nadeszła wiosna. Tylko Bogu było wiadomo, jak Maria przetrwała tę zimę.

“Nie wytrzymam już kolejnej!” pomyślała Maria i westchnęła z ulgą. Nie bała się już odejścia. Wręcz czekała na ten moment. Pieniądze dawno odłożyła. Ubranie kupiła. Nic nie trzymało jej już na tym świecie.

***

Kiedyś miała dużą rodzinę męża, Wojciecha, wysokiego, silnego mężczyznę, i czworo dzieci trzech chłopców i dziewczynkę. Żyli zgodnie, pomagali sobie, rzadko się kłócili. Dzieci jedno za drugim dorosły i rozleciały się po różnych stronach.

Dwóch starszych synów poszło na studia, a potem rozjechało się do miast do pracy. Średni w szkole nie radził sobie najlepiej, ale dorósł i zajął się całkiem udanym biznesem, który z czasem zabrał go za granicę, gdzie został. Córka też nie pozostała w rodzinnej wsi wyleciała do Warszawy i niedługo wyszła za mąż.

Na początek dzieci często odwiedzały rodziców. Pisały listy, a z nadejściem telefonów komunkowych zaczęły dzwonić. Pojawiły się wnuki. Maria częstokroć pakowała starą, zniszczoną walizkę i jechała do któregoś z dzieci jako “babcia na zastępstwo”.

Z czasem i wnuki wyrosły z babcinej opieki. Coraz rzadziej wracali, coraz rzadziej dzwonili. A o tym, żeby przyjechali w odwiedziny, dzieci już dawno zapomniały nie było na to czasu. Praca, rodzina, własne dorastające dzieci.

Powodem, by wrócić do rodzinnego domu, stała się wiadomość o śmierci ojca Wojciecha. Wydawało się, iż ten potężny, zdrowy mężczyzna dożyje setki. Ale okazało się inaczej.

Po pogrzebie dzieci znów się rozjechały. Na początku dzwoniły do matki, ale stopniowo i te rozmowy ucichły.

Maria próbowała dzwonić sama, ale gwałtownie zrozumiała, iż nie jest im do niczego potrzebna, i odpuściła. Tak minęło ostatnich dziesięć lat. Raz na jakiś czas któreś z dzieci o niej przypominało, dzwoniło, i wtedy kobieta przez tydzień chodziła uśmiechnięta.

Pewnego dnia Maria znów siedziała na ławce i rozmyślała.

Dzień dobry, ciociu Marysiu! za płotem stał młody chłopak i uśmiechał się radośnie. Pamięta mnie pani?

Maria zmrużyła oczy:

Mikołaj? To ty?!

Tak, ciociu! ucieszył się chłopak i wszedł do podwórka.

Mikołaj był synem sąsiadów, którzy nie potrafili żyć bez ciągłych awantur. Jak długo Maria go pamiętała zawsze był głodnym, zaniedbanym dzieckiem. Z litości dokarmiała go, oddawała ubrania po swoich dzieciach i pozwalała przenocować, gdy jego rodzice urządzali kolejną pijacką imprezę.

Rodzice Mikołaja nie wytrzymali długiego życia w takim stylu. Odeszli. Chłopca zabrano do domu dziecka, a potem Maria już go nie widziała. Bardzo za nim tęskniła.

Gdyżeś się ty podziewał przez te wszystkie lata, Mikołaju? ucieszyła się kobieta.

Najpierw w domu dziecka, potem wojsko, potem szkoła. Wróciłam do rodzinnej wioski. Będę ją podnosić!

Co tam już podnosić? machnęła ręką Maria. Wszyscy wyjechali.

Nic nie szkodzi! Nie dam się!

I w życiu Marii zaczęła się nowa era. Mikołaj zatrudnił się u Kowalczyka największego rolnika w okolicy.

W wolnych chwilach naprawiał swoją starą chałupę, która została po rodzicach, a i o Marii nie zapominał pomagał w gospodarstwie. Kobieta znów się ożywiła. Nazywała go tylko “synkiem”. Tak minęły trzy lata.

Wyjeżdżam, ciociu powiedział pewnego dnia chłopak, jakby przepraszając. Kowalczyk całkiem oszalał. Każe harćować, a płacić nie chce. Jadę na zarobek. Nie gnij się!

Co ty, Mikołaju, jaka złośź? Jedź z Bogiem!

I znowu Maria została sama. Czasem od samotności chciało się płakać. Tak mijały jej dni w oczekiwaniu na koniec. Ale coś jednak trzymało ją jeszcze na tym świecie.

****

Dzień dobry, ciociu Marysiu! rozległ się znajomy głos. Maria spojrzała w stronę płotu i zobaczyła znaną twarz.

Mikołaj! Czy ty?!

Ja, ciociu! wysoki, dobrze ubrany mężczyzna wszedł na podwórko. Wróciłem! Na dobre!

Oj, euforia moja! zakrzątała się Maria. Chodź, chodź, Mikołaju! Zaraz nastawię czajnik!

Herbata to dobry pomysł! uśmiechnął się Mikołaj. Tylko najpierw wpadnę do domu. Nie wiedziałem, iż cię zastanę, nie wziąłem nic ze sobą!

Po pół godzinie szczęśliwa Maria i nie mniej uradowany Mikołaj siedzieli przy stole, pili herbatę z pięknych, starych filiżanek i nie mogli się nagadać.

Już się pakowałam na tamten świat, Mikołaju otarła łzę Maria.

Oj, daj spokój! choćby nie myśl! żartobliwie pogroził palcem. Ja wróciłem teraz my z tobą, ciociu, będziemy żyć! Na zazdrość wszystkim! Zarobiłem trochę grosza, teraz swoje gospodarstwo rozkręcę! Więc ty jeszcze długo tu będziesz!

Gospodarze! Jest ktoś w domu? rozległ się dźwięczny dziewczęcy głos. Maria wyjrzała przez okno i zobaczyła dziewczynę w krótkim płaszczyku i butach na obcasie.

Do kogo? Maria z Mikołajem wyszli na ganek.

Do Marii Wiśniewskiej! Jestem prawnuczką. Wnuczką Aleksandra najstarszego syna.

Kobieta i chłopak wymienili spojrzenia.

Dzwoniłam, ale telefon był wyłączony! Więc przyjechałam tak, na chybił trafił!

No to chodź! zdezorientowana Maria zaprosiła dziewczynę, a Mikołaj podbiegł i wziął jej walizkę.

Maria i Mikołaj patrzyli, jak Weronika z zapałem zajadała przyniesione smakołyki i opowiadała o sobie.

Nie lubię miasta. Chcę żyć na wsi! A rodzice nie rozumieją. Dziadek Aleksander zaproponował,

Idź do oryginalnego materiału