Dwa bracia, czyli jak życie wszystko poukładało
Mały Maciek nie zastanawiał się, iż nie ma ojca. Wystarczała mu miłość matki. Ale w gimnazjum chłopaki zaczęli się przechwalać – czyj tata ma lepsze auto, czyj telefon jest droższy. Maciek milczał. Czym mógł się pochwalić? On i mama nie mieli samochodu, a jego komórka była zwykła. Mama pracowała jako lekarka w przychodni, nie miała żadnych ważnych znajomych, tylko starszych pacjentów.
Pewnego dnia po szkole Maciek zapytał mamę o ojca.
– Nie pamiętasz go? Miałeś trzy lata, gdy znalazł sobie inną kobietę. Nie potrafiłam wybaczyć zdrady. Rozwiedliśmy się, a on odszedł do niej. Na początku przychodził, przynosił ci prezenty, tanie. Potem urodziło im się dziecko… – westchnęła.
W jej oczach zobaczył smutek, więc więcej nie pytał. Po co? Skoro ojciec go nie chciał, on też go nie potrzebuje. Za to miał najlepszą mamę – młodą i piękną. Wszyscy ją znali, na ulicy się z nią witali. Maciek był z niej dumny.
A potem mama zaczęła spotykać się z jakimś mężczyzną. Często wychodziła wieczorami lub w weekendy – na urodziny koleżanki, w gości, albo do pilnych pacjentów. Tak mówiła. Ale Maciek nie był już dzieckiem. Rozumiał. Do pacjentów nie chodzi się w eleganckich sukienkach i perfumach. Wracała do domu z kwiatami, uśmiechała się do siebie, a oczy jej błyszczały.
Pewnego dnia, szykując się na randkę, poprawiała przed lustrem włosy i nuciła.
– Mamo, idziesz na randkę? Masz kogoś? – zapytał Maciek.
Zaskoczona, zastygła przed lustrem. Potem odwróciła się do syna. Widział, jak się zarumieniła, jak winny stał się jej wzrok.
– Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć… Dla mnie zawsze będziesz najważniejszy. Ale…
– Nie musisz tłumaczyć. Jestem dorosły. To poważne? Wyjdziesz za niego?
– Nie wiem. Jeszcze nie zdecydowałam. A ty jesteś przeciw? – spytała wprost.
– Nie, ale… Przywykłem, iż jesteśmy tylko we dwoje. jeżeli się pobierzecie, nie będę go nazywał tatą – powiedział stanowczo.
– To dobry człowiek. Od dawna chciałam was poznać, ale nie wiedziałam, jak.
– Niech przyjdzie – zgodził się wyrozumiale.
– Dziękuję. – Mama podeszła i przytuliła go. – Naprawdę jesteś dorosły. To może w niedzielę?
Maciek przytulił się, wdychając jej znajomy, bezpieczny zapach. Chciał powiedzieć, iż nie chce się nią dzielić, iż nikogo nie potrzebują, ale mama tylko dziękowała i szeptała, iż jest z niego dumna. Więc milczał.
W niedzielę mama ułożyła włosy inaczej niż zwykle, ubrała elegancką sukienkę, krzątała się w kuchni, a jej policzki płonęły. Dawno nie widział jej tak pięknej. W powietrzu unosił się zapach jedzenia i perfum. Martwiło go tylko, iż to wszystko nie dla nich, nie dla niego, tylko dla obcego mężczyzny.
Wyobrażał go sobie wysokim i przystojnym, godnym mamy. Ale przyszedł niski, łysiejący, znacznie starszy. W szpilkach mama była od niego wyższa. Uścisnął Maćkowi dłoń i przedstawił się jako Marek Kowalski.
– No to może przy stole dokończymy znajomość, bo obiad ostygnie – uśmiechnęła się mama.
Maciek bał się, iż Marek zacznie wypytywać o oceny w szkole, mówić, iż za jego czasów nauka była prawdziwa, jak to robili dorośli na rodzinnych spotkaniach.
Ale Marek chwalił mamę, patrzył na nią z uwielbieniem. Pytał Maćka, w jakie gry gra, o nowe filmy. Maciek opowiadał z zapałem, a Marek słuchał, nie przerywając, tylko czasem dopytując.
Dwa tygodnie później Marek zamieszkał z nimi. Mama wytłumaczyła, iż po rozwodzie z żoną dostał tylko pokój w starej kamienicy. Maciek nie wiedział, iż takie miejsca jeszcze istnieją.
W łazience zobaczył obcą maszynkę do golenia i szczoteczkę. Po raz pierwszy zrozumiał, iż ten człowiek został na stałe. Że musi dzielić się mamą, iż jego życie się zmieni. W dzień jeszcze uciekał od tych myśli, ale w nocy słyszał szepty i śmiech mamy zza drzwi. Zakrywał głowę kołdrą.
W dziewiątej klasie mama, czerwieniąc się jak dziewczynka, powiedziała, iż spodziewa się dziecka. Maciek nie ucieszył się. Wiedział, iż będzie starszym, a więc mniej kochanym bratem. Powiedział tylko, iż woli chłopca. A co jeszcze mógł powiedzieć? Winił za to Marka. To przez niego jego świat się rozpadł.
– Zazdrosny jesteś? Nie gniewaj się na mnie. Nie naciskałem. Mama sama chciała tego dziecka. pozostało młoda, a ty prawie dorosły… – tłumaczył się Marek.
Dlaczego on miał to rozumieć? Nikt go nie pytał o zdanie. No dobrze, wyszła za mąż, a teraz będzie chodzić z brzuchem. Martwił się, co powiedzą koledzy. Ale okazało się, iż nikogo to nie obchodzi.
Poród był trudny. Nazajutrz Marek wszedł do pokoju Maćka i powiedział, iż ma brata. Ale nie wyglądał na szczęśliwego.
– Nie cieszysz się, iż to chłopiec? – spytał Maciek.
– Dziecko urodziło się chore. Podejrzewają mózgowe porażenie dziecięce. Wiesz, co to?
– To znaczy, iż będzie upośledzony? – Maciek z przerażeniem spojrzał na Marka.
– Mam nadzieję, iż nie. Uszkodzony jest rdzeń kręgowy, problemy będą z ruchem. Na ile poważne, jeszcze nie wiadomo. Mama… Ona nie wierzy lekarzom. Wspieraj ją, dobrze?
– A takich dzieci nie zostawia się w szpitalu? – Nie mógł uwierzyć, iż mama urodziła chorego.
– Ona się nie podda – powiedział Marek.
Małego nazwali Kacper. Płakał w nocy, zasypiał tylko na rękach mamy. Maciek przychodził do szkoły niewyspany, zły. Żyli dobrze, po co jej było drugie dziecko? Winił Marka – gdyby nie on, nic by się nie zmieniło. A mama schudła, była blada, zmęczona, obca.
Diagnozę potwierdzono. Potrzebne były leki, rehabilitacja. Marek dobrze zarabiał, ale pieniędzy wciąż brakowało. Sprzedał swój pokój, dorabiał. W dwupokojowym mieszkaniu zrobiło się ciasno.
Maciek postanowił, iż po maturze wyjedzie na studia. Kiedy powiedział o tym mamie, choćby się nie zdziwiła. Była zajęta Kacprem. Marek obiecał, iż będzie pomagał finansowo. Na dworcu mocno go uNa dworcu mocno go uściskał, a Maciek nagle poczuł łzy w oczach, bo zrozumiał, iż Marek stał się mu prawdziwym ojcem, choć nigdy tego głośno nie powiedział.