Lekcje później, ale od rana na świetlicy
Rodzice coraz częściej mówią o tym, iż szkoła – zamiast być miejscem przyjaznym i wspierającym – staje się dla ich dzieci przestrzenią wywołującą trudne emocje. Nie chodzi tylko o wymagania czy zadania domowe. Problem zaczyna się znacznie wcześniej – już przy samym planie lekcji.
W idealnym świecie dziecko miałoby czas, by się wyspać, spokojnie zjeść śniadanie i z energią wejść w dzień. Tymczasem wielu pierwszoklasistów czy drugoklasistów dostaje plan lekcji, w którym zajęcia zaczynają się późno – o 9.50 czy choćby 10.45. Dla dorosłych brzmi to jak luksus.
Dla dzieci – które nie mogą same zostać w domu, a rodzice muszą być w pracy – to oznacza wielogodzinne siedzenie w szkolnej świetlicy. Jedna z mam, użytkowniczka o nicku mironowa_pani napisała na Threads:
"Dostajemy plan lekcji dla Młodego w 1 kl SP. Młody się cieszy, iż pośpi, bo codziennie na 9:50, wtorki na 10:45. Długo szczęście nie trwało, jak go uświadomiliśmy, iż niestety sam w domu nie może zostać i musimy go na 8:00 na świetlicę odstawiać. Ewentualnie jakby mi w grafiku na 10:00/11:00 wypadło, to go później zaprowadzę. Ale to nieczęsto. Smutno się zrobiło...".
Ten wpis doskonale oddaje rozczarowanie, które przeżywają najmłodsi uczniowie. Dziecko, które mogłoby odespać i wejść w dzień spokojnie, od rana spędza czas w świetlicy – często głośnej, przepełnionej, gdzie razem przebywają uczniowie z różnych roczników.
Świetlica to dla dzieci czasem zło konieczne
Dla wielu dzieci to nieprzyjemne doświadczenie: brak poczucia bezpieczeństwa, hałas, poczucie, iż opiekunowie nie mają dla nich uwagi, bo trudno jest ogarnąć kilkadziesiąt osób naraz. Sama mam takie przykre wspomnienia ze szkolnej świetlicy z moich szkolnych lat, więc wiem, o czym mowa.
Efekt? Gdy wreszcie przychodzi czas lekcji, dzieci są już zmęczone i przebodźcowane. Nie mają ani cierpliwości, ani energii, by słuchać nauczyciela, a to prosta droga do frustracji, niechęci i w końcu do tego, iż szkoła zaczyna kojarzyć się z czymś negatywnym. Nie dlatego, iż nauka jest trudna – ale dlatego, iż system od początku nie daje im szansy, by polubić to miejsce.
Rodzicom też nie jest łatwo. Dzisiejsze pokolenie rodziców chce wychowywać dzieci bliskościowo – być obok, wspierać, rozmawiać o emocjach, dawać poczucie bezpieczeństwa.
Ale szkoła przypomina mur, o który te wartości się rozbijają. System jest sztywny, nastawiony na organizację i dopasowanie do ram, a nie na potrzeby najmłodszych. Nie ma miejsca na spokojną adaptację, elastyczne rozwiązania, ani na to, by uwzględnić jakiś indywidualny rytm adaptowania się.
Chcesz iść z duchem czasu, ale system nie pozwala
Dla rodzica to zderzenie z rzeczywistością bywa bolesne. Chciałby chronić swoje dziecko przed stresem i zapewnić mu najlepszy start, ale musi dostosować się do planu lekcji i pracy szkoły.
Plus jeszcze zwykle pracuje, więc trzeba to pogodzić z obowiązkami zawodowymi. Niejedna mama czy tata wie, jak ciężko jest odprowadzać zaspane dziecko na świetlicę, gdy ono ze łzami pyta: "Dlaczego tak wcześnie? Przecież mam lekcje dopiero później".
Nie chodzi o to, iż świetlica jest zła – dla wielu rodziców to realna pomoc organizacyjna. Problem tkwi w tym, iż system planowania lekcji w ogóle nie bierze pod uwagę sytuacji dzieci i ich rodziców. Szkoła mogłaby być miejscem, gdzie dziecko czuje się dobrze od pierwszych dni, ale w tej chwili zbyt często staje się źródłem napięcia i zmęczenia.
Może czas wreszcie postawić pytanie: czy szkoła rzeczywiście ma służyć dzieciom, czy tylko realizować harmonogram i odhaczać kolejne godziny? Dopóki odpowiedź nie będzie oczywista, rodzice i uczniowie będą przez cały czas zderzać się ze ścianą, a najmłodsi – zamiast lubić szkołę – od początku będą ją kojarzyć z czymś trudnym i męczącym.












