Jan Ruszkowski we wspomnieniach wychowanków - Marek Gałecki

pultusk24.pl 5 godzin temu
Pamiętam moją pierwszą zbiórkę w szkole, jako uczeń. Ruszkowski postawił nas w szeregu i zapytał – czy wiecie, co to jest drużyna? Potem poszedł za drzwi, wyciągnął miotłę, popatrzył i wziął najsłabszego z nas. Wyciągnął jedną gałązkę z tej miotły i mówi — złam ją. Ten ją ciach, złamał, bo co to za problem złamać taką cieniutką gałązkę. A potem wziął najsilniejszego, największego, dał mu całą miotłę i mówi – złam ją. Ani on, ani nikt inny nie potrafił jej złamać. Pokazał na tę miotłę i mówi — widzicie — to jest właśnie drużyna — wspomina Wojciech Błaszczyk, wychowanek Jana Ruszkowskiego, żeglarz, nauczyciel, dziś prezes Pułtuskiego Klubu Wodniaków, który to złożył wniosek do Rady Miejskiej w Pułtusku o przyznanie Janowi Ruszkowskiemu tytułu Honorowego Obywatela Miasta. O zasadności przyznania tytułu mówili nam też inni Jego wychowankowie w swoich wspomnieniach. Zapraszamy do lektury. Z panem Ruszkowskim znałem się dużo wcześniej, ponieważ mój dziadek Jan Chojnacki prowadził na warsztatach szkoły zawodowej stolarnię. Był mistrzem stolarskim, rzemieślnikiem, który jeszcze przed wojną zrobił papiery mistrzowskie.

Chodziłem do technikum w latach 1963-68, czyli wtedy, kiedy Andrzej Łysakowski – razem chodziliśmy do jednej klasy. Do Drużyny Żeglarskiej zapisałem się zaraz na początku, w 63 roku, ale należałem do niej krótko, bo tylko dwa lata. Nie byłem na żadnym rejsie, ale za to uczestniczyłem w życiu tej drużyny, czyli szykowanie sprzętu, skrobanie łódek całą zimę, a na jesieni zaczęliśmy pływać po Narwi. To był okres jeszcze wtedy łódek wiosłowych – były dwie DZ-ty. Pływaliśmy nimi po Narwi, robiliśmy biwak koło radzieckiego cmentarza i spłynęliśmy z powrotem. Były też kadety, ale na kadecie płynęło tylko dwóch załogantów i – co interesujące – nie na żaglu, tylko na pagajach. Było ciekawie, ale i wyczerpująco, bo zbiórka była zawsze w ni
Idź do oryginalnego materiału