Wyprawka do szkoły to dla mnie coś więcej niż zakupy. Zanim poszliśmy z synem do papierniczego, spisałam listę, przygotowałam się, zaplanowałam dzień tak, by nigdzie się nie spieszyć. Wiedziałam, iż będzie wybierał długo – bo wszystko jest nowe, ciekawe, trochę niezrozumiałe. Wiedziałam też, iż to pewnie jeden z tych dni, które się zapamiętuje na długo.
– Mama, a czy ten zeszyt może być z dinozaurem? – pytał z przejęciem, trzymając w dłoniach notes, który aż krzyczał kolorami. Pozwoliłam. Dlaczego miałabym nie pozwolić? Dla niego to nie tylko zeszyt, to jego początek szkoły.
Zeszyty, długopisy i obojętność
Wtedy do sklepu weszła ona – starsza od mojego syna o kilka lat. Nastolatka, najpewniej przyszła licealistka. Towarzyszyła jej mama, która z szerokim uśmiechem zaczęła zachęcać:
– No chodź, popatrz, wybierz coś, co ci się podoba. Zobacz, tu są fajne torby...
Dziewczyna nie podniosła wzroku znad telefonu. Ani razu. Przesunęła palcem ekran, potem drugi raz. I trzeci. Jakby nie było wokół niej ani sklepu, ani mamy, ani choćby września czającego się tuż za rogiem.
– Piórnik możesz mieć jeszcze z zeszłego roku, ale zeszyty, zobacz. Może coś z marmurkiem? Ty lubisz takie rzeczy. Albo ten w kratkę, co? – próbowała jeszcze raz matka. Ale jej córka tylko burknęła coś pod nosem, jakby właśnie ją czymś obrażono. Wszystko – zeszyty, okładki, zakładki, teczki – było jej absolutnie obojętne.
Stałam kilka metrów dalej, z synem, który właśnie debatował, czy kredki mają być ołówkowe, czy świecowe. Patrzyłam na nie i czułam smutek.