Mamo, tato, cześć, prosiliście nas, żebyśmy wpadli, co się stało?” – Marzena z mężem Arturem po prostu wtargnęli do mieszkania rodziców.

newsempire24.com 4 godzin temu

Dawno temu, w jednym z polskich miasteczek, do domu rodziców wtargnęli niespodziewanie Marzena z mężem Wojtkiem.

Mamo, tato, dzień dobry, prosiliście nas, żebyśmy przyjechali. Co się stało? zapytali zaniepokojeni.

A stało się to już dawno temu. Mama chorowała, miała ciężką chorobę, drugie stadium

Przeszła chemioterapię, potem naświetlania. Była w remisji, a włosy zaczęły już odrastać. ale spokój okazał się przedwczesny mama znów czuła się gorzej.

Marzenko, Wojtku, dobry wieczór, wejdźcie powiedziała mama blada i chuda jak dziewczynka.

Dzieci, usiądźcie. Mamy do was niecodzienną prośbę, wysłuchajcie mamy tato wydawał się lekko zdezorientowany.

Marzena i Wojtek usiedli na kanapie i spojrzeli na mamę z niecierpliwością. Halina westchnęła, spojrzała na męża, Leszka, jakby szukając wsparcia.

Marzeno, Wojtku, nie dziwcie się, ale mam do was dość nietypową prośbę. W sumie Bardzo was o to prosimy.

Zaadoptujcie dla nas chłopczyka, proszę! Nam już nie pozwolą przez wiek i inne względy.

Zapanowała chwila ciszy.

Pierwsza otrząsnęła się córka:

Mamo, pewnie bardzo się zdziwisz, ale my od dawna o tym myśleliśmy, tylko baliśmy się powiedzieć. Z Wojtkiem bardzo chcemy syna, a mamy już dwie córeczki wasze wnuczki.

I nie ma gwarancji, iż trzecie dziecko będzie chłopcem. Ale nie tylko o to chodzi zdrowie też już nie to samo.

Marzena miała wcześniej cesarskie cięcie. Lekarze odradzają kolejne ciąże. Dlatego myśleliśmy, iż może warto byłoby wziąć chłopczyka z domu dziecka.

Do naszej rodziny, słodkiego, małego synka. A tu nagle ty, mamo, mówisz to samo. Skąd ci to przyszło do głowy?

Marzenko, choćby nie wiem, od czego zacząć Halina nerwowo przesunęła dłonią po krótko odrastających włosach. Chodzi o to, iż znów mi się pogorszyło.

A potem przyszła do mnie moja przyjaciółka, ciocia Krysia z dawnej pracy, pamiętasz ją? Miała kiedyś znamię nad okiem, tak duże, iż prawie je zasłaniało.

Straszono ją, iż musi je usunąć, bo może się przekształcić w coś groźnego. A tu nagle przyszła do mnie znamienia nie ma, wygląda świetnie.

Była u babci Zofii na wsi, a ta jej to zadziała. I zaczęła mnie namawiać pojedźmy do babci Zofii, wszystko się ułoży! Ludzie z całej Polski do niej jeżdżą, wielu pomogła. Pomyślałam, iż nic nie tracę, i pojechaliśmy.

Marzena i Wojtek słuchali z zapartym tchem, choć nie do końca rozumieli, do czego mama zmierza.

Więc, dzieci ciągnęła Halina babcia Zofia od razu zadała mi dziwne pytanie: czy mam syna?

Gdy usłyszała, iż mam tylko córkę, Marzenkę, i dwie ukochane wnuczki, Zosię i Anię, babcia Zofia dopytała uparcie a co było z córką?

Zdumiałam się, bo nikt poza nami z tatą nie wiedział, iż miałam poronienie w późnym okresie. Miał być synek, chłopiec, pierworzysty, przed tobą, Marzenko.

Ale nie przeżył Halina nerwowo gniotła brzeg bluzki.

I co dalej? Marzena patrzyła na mamę szeroko otwartymi oczami.

A potem babcia Zofia powiedziała: zaadoptuj chłopca. Odwróciła się i poszła. A ja poczułam, jak łzy płyną mi po policzkach, jakbym była winna, iż nie uratowałam tamtego synka, pierworodnego.

I teraz powinnam dać ciepło i miłość innemu chłopcu, jakby przywracając zaburzoną równowagę.

A wiecie co? Potem wsłuchałam się w siebie i naprawdę tego pragnę. My z tatą możemy dać maluchowi ciepło, miłość i wszystko, czego potrzebuje!

I to choćby nie po to, żeby wyzdrowieć. Po prostu poczułam tę świadomą potrzebę uratować przed sieroctwem choć jedno małe życie. Rozumiecie mnie?

Mamo, rozumiem i całkowicie cię wspieram Marzena rzuciła się mamie w ramiona ze łzami w oczach. Zróbmy to!

Marzena i Wojtek wcześniej umówili się z dyrekcją domu dziecka, iż chcą zaadoptować małego chłopca. Zaproszono ich, by poznali dzieci.

Halina i Leszek oczywiście też pojechali. W sali zabaw, na dywanie, bawiły się maluchy w wieku około trzech lat i starsze.

Mamo, popatrz, jaki ten chłopczyk jasnowłosy, podobny do ciebie, jak starannie układa piramidkę. choćby język wystawił z wysiłku Marzena wskazała cicho na jednego malca.

Halina spojrzała i też go polubiła. Ale wtedy z kąta sali dobiegł czyjś cichy szept.

Halina odwróciła się w kącie stał trochę starszy chłopiec o smutnych oczach. Coś mamrotał ledwie słyszalnie.

Mówisz do nas? Powiedz głośniej, nie zrozumiałam poprosiła Halina.

Chłopiec zrobił krok do przodu i powtórzył: Pani, proszę, zabierzcie mnie, obiecuję, iż nie pożałujecie. Zabierzcie mnie

Marzena i Wojtek gwałtownie dopełnili formalności i zaadoptowali Krzysia. Zosia i Ania były bardzo dumne, iż mają braciszka.

Krzyś gwałtownie się przyzwyczaił i zaczął nazywać Marzenę i Wojtka mamą i tatą. Często bywał u babci Hali i dziadka Leszka, bo mieszkali niedaleko, a do szkoły mógł chodzić i stamtąd.

Halę nazywał dziwnie nie babcią, ale mamą Halą. Sam nie wiedział, skąd mu to przyszło. A ona, wstrzymując oddech, patrzyła na niego i zdawało jej się, iż to naprawdę on, jej synek, ten, który wtedy nie przeżył.

Lekarze nalegali, by Halina rozpoczęła nową terapię, ale leczenie nie pomagało czuła się coraz gorzej.

Krzyś patrzył jej w oczy, głaskał krótkie włosy.

Mamo Halo, dlaczego chorujesz? Chcę, żebyś wyzdrowiała!

Nie wiem, Krzysiu, tak bywa, ale postaram się, obiecuję Halinie bardzo podobało się, jak ją nazywał mama Hala.

Leszek porozmawiał z lekarzem, który nalegał na operację.

Jakie są szanse? spytał Leszek.

Lekarz nie owijał w bawełnę:

Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Ale zrobimy, co w naszej mocy jeżeli się uda,

Idź do oryginalnego materiału