Michalinka: Mieszkanie na sprzedaż: ogrzewania brak

goniec.net 1 dzień temu

Co nam zostało z tych lat? Dawno temu, kiedy ja tam jeszcze mieszkałam, w tym zapyziałym poniemieckim mieście, w każdym mieszkaniu był piec kuchenny na węgiel, a w pokojach piec kaflowy. U mnie ten pokojowy piec kaflowy ogrzewał za jednym zamachem dwa pokoje, bo był wmurowany w dwa pokoje. Paliła się węglem w dużym, a grzało w dwóch pokojach, oczywiście nierówno, ale kto by to dzisiaj, oprócz mnie pamiętał? Przypadkowo zawieruszyły mi się w necie ogłoszenia o sprzedaży mieszkań w Bytomiu. Niektóre z uwagą: ogrzewania brak. No tak piecy kaflowych nie wolno, a podłączenia do sieci grzewczej miasta nie ma w starych budynkach. To jak w takim mieszkaniu mieszkać, kiedy przez pół roku jest zima?

Kiedyś z koleżankami (każda mieszkała już w innym kraju poza Polską) spotkałyśmy się w Krakowie i odwiedziły nasz stary instytut. Oczekiwałyśmy oczywiście, iż wszystko będzie tak jak było. Nie było. Rozczarowane, już wychodziłyśmy, kiedy jedna z nas krzyknęła radośnie, ale piec jest ten sam! Faktycznie, stał taki wysoki, brązowy, kaflowy. Palacz z przewieszonym na szelkach nosidłem palił węglem w piecach już z samego rana, żeby nam ocieplić życie i żeby było nam znośnie. Ten węgiel na plecach taszczył z piwnicy na wszystkie piętra (a było ich pięć). Nikt z nim nigdy nie rozmawiał, zresztą on do nikogo się też nie odzywał. Taki niewidzialny, umorusany miałem i sadzą z wygartowanych palenisk. Toż to była mordercza praca! A my takie ładne, pięknie poubierane, czyściutkie, pachnące, szykujące się do zawładnięcia światem. Któregoś dnia zaczął mu pomagać chłopak, taki mniej więcej w naszym wieku, lekko powyżej 20-tki. Zawsze byłam rannym ptaszkiem. Często byłam w instytucie przed świtem i odrabiałam czytanie tego, czego mi się nie udało przerobić wieczorem – z różnych, często wesołych, przyczyn. Od czasu do czasu o bladym świcie paliliśmy z palaczem i synem sportka (wtedy prawie wszyscy palili, a sporty to były najtańsze papierosy). Dowiedziałam się, iż to palenie w piecach to była praca dodatkowa, bo tak prawdziwie to pracował gdzie indziej. Rodzina, dzieci, niedomagająca żona – prawie wszystkim było wtedy ciężko, ale niektórym było szczególnie ciężko. Tak to też dowiedziałam się, iż jak już nie ma siły to pomaga mu syn, student fizyki. I na tym historia mogłaby się zamknąć, gdyby nie ta wizyta starszawych pań, kiedyś pięknych i młodych dziewcząt, teraz tylko pięknych kobiet w poszukiwaniu czasu minionego.

Przypomniałam sobie palacza i jego syna, i po długim przeszukiwaniu pamięci przypomniałam sobie jego nazwisko, wiedziałam, iż chłopak studiował fizykę – a to już coś. Znalazłam fizyka nuklearnego o tym nazwisku. Skontaktowałam się. On, w przeciwieństwie do mnie nigdzie nie wyjeżdżał. Został profesorem fizyki nuklearnej. Pamiętał mnie, bo tak kilka osób wtedy chciało rozmawiać z palaczem. Palacz pracował jeszcze jakiś czas. W końcu budynek przeszedł całkowitą renowację i piece zostały zastąpione innym rodzajem ogrzewania. Palacza już nikt nie potrzebował. A ten jeden kaflowy piec został, bo konserwator zabytków zakwalifikował go jako piec zabytkowy, zbudowany około 1850 roku. Więc dalej tam stoi, bo nikt nie ma pomysłu co z nim zrobić. Nie spotkaliśmy się, czego żałuję. Chyba bałam się, iż zamroziłam się w taki kaflowy, nieogrzewany piec.

MichalinkaToronto@gmail.com,

Toronto, 29 maja, 2025

Idź do oryginalnego materiału