Aleksandra Tchórzewska, naTemat.pl: Jak pan ocenia sposób, w jaki media i internet opowiadają dziś historię Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego? Mamy do czynienia z wydarzeniem absolutnie wyjątkowym – udziałem Polaka w misji kosmicznej. Tymczasem uwaga opinii publicznej skupia się głównie na wątkach pobocznych: pierogach w stanie nieważkości, memach, czy żonie w czerwonej sukience. Czy taka narracja nie spłyca znaczenia jego osiągnięć?
Bartosz Czupryk, specjalista ds. wizerunku: Zanim odpowiem, chciałbym zapytać – czy wcześniej słyszała pani o planowanej misji, w której Polak miałby wziąć udział w tak dużym przedsięwzięciu, jak wylot w kosmos?
Szczerze mówiąc, nie.
I to właśnie jest punkt wyjścia. Mamy do czynienia z wydarzeniem ogromnym, zarówno z perspektywy Polski, jak i świata. Udział Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego w badaniach prowadzonych w przestrzeni kosmicznej to sytuacja wyjątkowa.
Tym bardziej zaskakuje, iż temat ten nie zaistniał wcześniej w debacie publicznej. Ani media, ani środowisko akademickie, z którego doktor się wywodzi, nie nagłośniły tego wydarzenia z odpowiednim wyprzedzeniem. Sprawa pojawiła się nagle, niemal z dnia na dzień, bez żadnej przygotowanej narracji, co utrudniło społeczeństwu pełne docenienie jej wagi.
I to rodzi pytania nie tylko o sposób prezentacji Sławosza Uznańskiego dziś, ale przede wszystkim o to, dlaczego nie zadbano o solidne podstawy dla tak ważnego wydarzenia wcześniej?
Jak to?
Przygotowania do misji kosmicznej realizowane są miesiące, wymagają rygorystycznej selekcji i szkolenia. A dla przeciętnego odbiorcy cały ten proces pojawił się nagle, bez kontekstu. Nic więc dziwnego, iż część społeczeństwa nie traktuje go poważnie, skupiając się na detalach drugorzędnych – od pierogów po memy.
To właśnie brak odpowiedniej komunikacji i transparentności, moim zdaniem, jest kluczowym powodem tego sceptycyzmu. Bo nie wybrzmiała zasadnicza narracja: oto kolejny Polak bierze udział w misji kosmicznej – wydarzeniu niemal epokowym. Zamiast tego media (a być może i sam dr Uznański) skupiły się głównie na warstwie anegdotycznej: jak zachowują się przedmioty w stanie nieważkości, jak wygląda życie na pokładzie. Oczywiście, takie tematy przyciągają uwagę, jednak są już mocno wyeksploatowane – przez NASA, popkulturę, filmy science fiction. Jesteśmy tym przesyceni.
Czego więc oczekujemy?
Dziś ludzie oczekują konkretnych informacji: co dokładnie zbadano, jakie są wyniki, na czym polegał wyjątkowy wkład naszego astronauty? Niestety, o tych kluczowych aspektach mówi się kilka lub wcale.
Stąd pojawiają się pytania, wątpliwości, a czasem choćby kpiny. Społeczna uwaga skupia się na najbardziej chwytliwym symbolu – w tym przypadku nieszczęsnych pierogach. Być może miały być sympatycznym gestem i elementem narodowej tożsamości, ale ostatecznie stały się symbolem nieudanej komunikacji tej misji.
W efekcie dr Uznański, zamiast być przedstawiany przede wszystkim jako bohater nauki i uczestnik przełomowej misji, stał się w oczach części opinii publicznej obiektem żartów – głównie za sprawą medialnego rozgłosu wokół zjedzonych w stanie nieważkości pierogów.
Może po prostu żyjemy w kulturze memów i virali, a nauka przestaje nas w ogóle interesować?
W ujęciu masowym – zdecydowanie tak. Naukowe tematy nie przyciągają dziś większości ludzi. To, co naprawdę ich angażuje, to emocje i intensywne doznania. Im mocniejsze, tym bardziej zapadają w pamięć – taka jest nasza natura. Chcemy przeżywać, doświadczać – od euforii po lęk. Widać to choćby na przykładzie popularności horrorów, które coraz bardziej przesycone są brutalnością i strachem. Chodzi tu nie tyle o treść, co o moc bodźców i intensywność przeżycia.
W efekcie myślenie analityczne schodzi na dalszy plan. Internet, media społecznościowe i portale informacyjne serwują gotowe narracje, które odbiorcy zwykle przyjmują bezrefleksyjnie, nie zadając sobie trudu krytycznej oceny.
Oczywiście są wyjątki – niewielkie grupy pasjonatów, które organizują dyskusje, spotkania, analizują naukę i kulturę głębiej. To jednak wciąż nisza, często tworzona przez osoby poszukujące głębszych treści, być może też samotne, szukające wspólnoty.
Generalnie jednak społeczeństwo uzależnione jest od emocji. Im więcej ich w przekazie, tym większe zainteresowanie. Naukowe tematy, które wymagają czasu i skupienia, często przegrywają z przekazem prostym, łatwym i emocjonalnym.
Właśnie przez ten przesyt powierzchownych emocji brakuje nam dziś szerszej perspektywy na to, co naprawdę się dzieje. Choćby na przykładzie udziału Polaka w misji na Międzynarodową Stację Kosmiczną, realizowanej we współpracy Europejskiej Agencji Kosmicznej z NASA. Sama możliwość uczestnictwa w tak prestiżowym, międzynarodowym przedsięwzięciu powinna być dla nas powodem do dumy i źródłem fascynacji.
Oczywiście na świecie istnieją inne agencje kosmiczne, ale to właśnie NASA – jako główny operator ISS – od dekad wyznacza standardy w eksploracji kosmosu i realizuje najbardziej przełomowe misje. Udział w takim projekcie to potwierdzenie wysokich kompetencji i międzynarodowego uznania. Tymczasem mamy sytuację, w której "jakiś pan doktor" z uniwersytetu w kraju, który globalnie nie jest naukowym mocarstwem, bierze udział w tej wielkiej misji... i przechodzi to praktycznie bez echa.
Lot w kosmos to wydarzenie wyjątkowe, marzenie niemal nierealne dla większości ludzi na świecie. Przez wieki ludzkość zastanawiała się, co jest "tam na górze" – czy istnieje życie poza Ziemią, co kryje przestrzeń kosmiczna. Dziś, mimo technologicznego skoku, obecność człowieka na stacji kosmicznej powinna przez cały czas budzić podziw i szacunek.
Niektórzy choćby nie wierzą, iż nasz Polak był w kosmosie…
Myślę, iż to nieprzeciętny "statystyczny Kowalski" siedzący przed monitorem komputera jest w stanie to zweryfikować. Rzetelną weryfikację przeprowadza nauka, historia i dokumentacja, a nie komentarze w internecie.
Co więcej, by kwestionować takie wydarzenie, potrzebne są twarde dowody, których jednak internata nie ma. Większość opinii krążących w sieci opiera się na emocjach, nie na faktach. Dopóki więc będziemy karmieni uproszczonym i sensacyjnym przekazem, trudno będzie wyciągać prawdziwe wnioski.
Czy pana zdaniem wizerunek naszego astronauty jest dziś zagrożony? Czy został już zniszczony, czy raczej da się go jeszcze uratować?
Nie powiedziałbym, iż wizerunek pana doktora został zniszczony. Trudno mówić o utracie czegoś, co w świadomości społecznej adekwatnie… nie istniało. Pan doktor nie funkcjonował wcześniej jako postać medialna ani rozpoznawalny naukowiec, nie był znany jako ekspert czy uczestnik publicznych debat naukowych.
Wiemy o nim przede wszystkim to, iż wziął udział w misji kosmicznej – i to na podstawie krótkiego, medialnego przekazu sprzed, w trakcie oraz tuż po locie. Nie mówimy więc o utracie ugruntowanego wizerunku, ale o tym, iż pierwszy obraz, który się utrwalił, jest niepełny, a często choćby uproszczony. To dobry moment, by nad nim pracować.
Jeśli pan doktor zamierza kontynuować karierę naukową, szczególnie w obszarze eksploracji kosmosu, to poprzez konkretne projekty, kolejne misje czy współpracę z instytucjami naukowymi jego wizerunek może naturalnie się rozwijać i zyskiwać na głębi. Wymaga to jednak świadomej strategii, także ze strony uczelni i środowisk naukowych w Polsce.
Obecnie przeciętny odbiorca nie zna choćby podstawowych informacji o panu doktorze – skąd pochodzi, jaka była jego dotychczasowa droga zawodowa, czym zajmował się przed misją. Tego zabrakło w medialnym przekazie. Gdyby wcześniej media przybliżyły jego sylwetkę i dorobek, a także wyjaśniły, dlaczego został wybrany do misji, cała historia mogłaby zyskać na wiarygodności i zainteresowaniu społecznym. Tymczasem pojawiły się wątpliwości, memy, krytyczne komentarze. Widziałem pytania internautów w stylu: "Skąd się w ogóle ten człowiek wziął?".
W mediach społecznościowych pojawiły się informacje o jego powiązaniach rodzinnych – iż jest mężem posłanki Koalicji Obywatelskiej – co z kolei sprowokowało polityczne spekulacje, sugerujące, iż może to ustawka lub element strategii PR-owej.
To pokazuje, jak brak merytorycznej i transparentnej komunikacji otwiera pole do dezinformacji i spekulacji. Uważam, iż gdyby cała misja była od początku prowadzona w sposób jasny, przemyślany i atrakcyjny medialnie, dziś mielibyśmy mniej pytań, nieporozumień i domysłów.
Jakie elementy zatem powinien zawierać nowoczesny wizerunek polskiego naukowca, aby był przystępny, popkulturowy, a jednocześnie wiarygodny?
Z perspektywy wizerunkowej najważniejsze jest zwrócenie uwagi na relacje pana doktora ze studentami. Ważne jest, w jakiej formie prowadzi zajęcia, jaki jest jego odbiór przez studentów oraz jakie opinie o nim krążą wśród młodzieży. Istotne jest również to, w jakich projektach naukowych brał udział – czy były to prace o randze międzynarodowej. To wszystko potwierdza jego wiarygodność w kontekście pracy naukowej oraz akademickiej, bo to przecież praca z kolejnym pokoleniem, nauczanie i inspirowanie młodych ludzi.
Kolejnym ważnym elementem są konkretne przykłady prowadzonych zajęć, ćwiczeń czy wykładów oraz sposób komunikacji – jak pan doktor potrafi zainteresować swoich słuchaczy. Istotne jest też uczestnictwo w konferencjach zagranicznych, co buduje prestiż i reputację, pokazując, iż jest osobą uznaną i doświadczoną.
W przypadku udziału w misji kosmicznej warto podkreślić, co konkretnie wyróżnia pana doktora spośród innych osób marzących o takim udziale. Może to być wyjątkowy projekt lub pomysł – na przykład innowacyjne rozwiązania dotyczące systemów operacyjnych na stacji kosmicznej, ulepszenia logistyki czy transportu. To powinno potwierdzać jego wiedzę i wyjątkowość, budując autorytet i wizerunek na tyle przekonujący, by nie było dyskusji, czy rzeczywiście zasłużył na udział w misji. Powinniśmy wiedzieć, co go wyróżniało spośród dziesiątek, a choćby setek osób zainteresowanych taką misją.
Niestety, tego kontekstu brakuje, a to jest istotny problem wizerunkowy. Być może to zaniedbanie uczelni lub samego doktora – trudno powiedzieć. Jednak transparentność wydarzenia i jasne przedstawienie roli pana doktora są niezbędne, by zbudować trwały wizerunek osoby odpowiedniej na takie stanowisko.
Dla porównania – dziś nie mamy wątpliwości co do udziału generała Hermaszewskiego w misji kosmicznej, choć sytuacja była zupełnie inna. To był okres zimnej wojny i wyścigu zbrojeń, a Polska była satelitą Związku Radzieckiego, co nadawało tamtemu wydarzeniu inny wymiar społeczny i polityczny.
Obecnie oczekiwania są inne. jeżeli chcemy utrzymać naukowy kontekst, potrzebne są konkretne wydarzenia naukowe, wyniki badań lub pokazanie tego, co możemy „przynieść” z kosmosu na Ziemię. Jakie są obserwacje, zmiany, innowacje? To wszystko pozwoli nadać udziałowi pana doktora realny, wiarygodny wymiar.