„Inne dziewczyny mają młode i piękne mamy, a ja nie. Moja bardziej przypomina babcię, bardzo to przykre…”
„Kasia, Kasiu! Tam przyszła twoja babcia!” – Kasia wyjrzała na korytarz i zmarszczyła brwi – przy ścianie stała jej mama.
„Mamo, no po co ty po mnie przychodzisz… Mogę sama wrócić, wiesz. Nie jestem mała” – mówiła Kasia, patrząc na matkę ze złością.
„Kasiu, już ciemno. Dziewczynkom nie wolno chodzić samym wieczorem, to niebezpieczne” – tłumaczyła się matka.
„Mamo, jaki wieczór? Dopiero siódma. I dom tuż obok… Jestem już dorosła, prawie trzynaście lat” – dziewczyna złapała torbę i wybiegła ze szkoły muzycznej.
… Kasia urodziła się, gdy rodzice już stracili nadzieję. Pierwsza oznaka, iż Bożena spodziewa się dziecka, zaskoczyła ją, gdy z mężem szykowali się do znajomych.
„Czarek… Coś mi nie dobrze… Nudności, jakaś słabość. Może zjadłam coś nieświeżego… Położę się trochę. Jedź sam, jeżeli chcesz…” – ale on oczywiście nie pojechał bez niej.
Leżała dwa dni, lecząc się domowymi sposobami – płukaniem żołądka, głodzeniem, ziołowymi naparami… ale nie było lepiej, i trzeciego dnia mąż, mimo jej słabego oporu, wezwał lekarza.
Pielęgniarka uważnie słuchała Bożeny, opukując plecy, zaglądając do gardła. Mierzyła temperaturę i zadawała dziwne, jak jej się wydawało, pytania. Zupełnie nie na temat. I patrzyła jakoś podejrzliwie, niepoważnie. Chciała choćby wybuchnąć i zrobić jej uwagi o braku profesjonalizmu, ale nie miała siły…
A następnego dnia, zgodnie z zaleceniami, pojechali do ginekologa.
Mąż Czesław został na korytarzu i nerwowo mierzył kroki, chodząc wzdłuż ścian… Gdy Bożena wyszła, przeraził się jej wyrazu twarzy. Był taki niezwykły. Najpierw głupio się uśmiechała drżącymi ustami, a potem nagle rozpłakała się, podając mu jakąś kartkę. Ze strachem wziął ją w ręce, spodziewając się przeczytać coś strasznego…
„Czarek… Czesiu… Będziemy mieli dzidziusia” – powiedziała Bożena i wybuchnęła płaczem, zasłaniając twarz dłońmi. Objął ją i milczał, oszołomiony tą wiadomością, nie wierząc własnym uszom i bojąc się spłoszyć tę magiczną chwilę…
Mieli po czterdzieści dwa lata. Bożena rodziła prawie w czterdzieści trzy i była najstarszą pacjentką na oddziale. A pielęgniarki nazywały ją między sobą – „staroródka z ósmego pokoju”.
W końcu, gdy nadszedł czas, Bożena urodziła dziewczynkę. Ku zdziwieniu lekarzy i jej samej, poród był łatwy, bez komplikacji. Łatwiejszy niż u wielu młodszych matek. Dziecko urodziło się duże, zdrowe i głośne.
Gdy Kasia była mała, nie widziała różnicy między swoją mamą a mamą koleżanki Oli. Mama to mama. ale gdy podrosła, a była bystrą dziewczynką, pierwszy raz usłyszała okrutną prawdę w przedszkolu.
„Mamo, mamo, a Kasi mama staruszka i niedługo umrze. Starsi umierają, prawda?” – mówił chłopczyk Tymek z jej grupy.
W odpowiedzi Kasia, nie zastanawiając się długo, uderzyła go pluszową zabawką w głowę. Na szczęście zabawka była miękka. Skończyło się na wielkim guzie, ale za to mama Tymka ryczała jak opętana w całym przedszkolu.
„Narodzili sobie dziecko na starość! Ona już nie emeryturę powinna dostawać, tylko do domu starców! A wychowywać nie potrafią, widać! Złożę skargę! Niech opieka społeczna się tym zajmie!” – trzęsła się ze złości matka Tymka, wycierając nos ryczącemu synowi.
W domu Kasię czekała poważna rozmowa z rodzicami, ale od tamtej pory biła zarówno Tymka, jak i każdego, kto pozwolił sobie na podobne uwagi. A jeszcze zaczęła myśleć, iż w ichI wtedy Kasia zrozumiała, iż najważniejsze jest to, kto kocha cię taką, jaką jesteś, a nie to, jak wyglądają czy ile mają lat – a jej rodzice byli najwspanialszymi ludźmi na świecie.