30-procentowa podwyżka płac miała być spełnieniem marzeń polskich nauczycieli. Zamiast tego tysiące pedagogów odkryło, iż wyższe zarobki oznaczają… mniejsze wypłaty na konto. Winowajca? Drugi próg podatkowy, który pochłania sporą część obiecanych pieniędzy.

Fot. Pixabay
W polskich szkołach narasta frustracja. Nauczyciele, którzy jesienią 2024 roku cieszyli się z zapowiadanych podwyżek, teraz przeglądają swoje wyciągi bankowe ze zdumieniem. Zamiast większych przelewów widzą kwoty podobne, a czasem choćby niższe niż przed podwyżkami. To efekt wpadnięcia w pułapkę drugiego progu podatkowego.
Matematyka rozczarowania
Granica 120 tysięcy złotych rocznie wydaje się odległa, ale dla nauczyciela z długim stażem to zaledwie 10 tysięcy złotych brutto miesięcznie. Dodajmy do tego nagrodę jubileuszową czy pracę na półtora etatu i mamy przepis na podatkową katastrofę.
Każda złotówka ponad tę granicę opodatkowana jest stawką 32 procent zamiast standardowych 12 procent. Różnica jest kolosalna – z każdej dodatkowej stówki do kieszeni trafia już nie 88, a tylko 68 złotych. Gdy do tego doliczymy składki, realny zysk z podwyżki topnieje jak śnieg na wiosnę.
Dane Ministerstwa Edukacji pokazują skalę problemu – około 60 tysięcy nauczycieli łączy pracę w kilku szkołach. To oni najczęściej przekraczają magiczną granicę. Szacunki mówią, iż co szósty pedagog znalazł się w drugim progu podatkowym. To dziesiątki tysięcy osób, które zamiast euforii z podwyżek odczuwają rozgoryczenie.
Najbardziej tracą najlepsi
Paradoks polega na tym, iż system najmocniej uderza w najbardziej doświadczonych pedagogów. Nauczyciele dyplomowani, często z 30-letnim czy 40-letnim stażem, wreszcie doczekali się przyzwoitych zarobków. Tyle iż fiskus natychmiast upomniał się o swoją część.
Szczególnie bolesne okazały się jesienne miesiące 2024 roku. Wtedy wypłacano nagrody jubileuszowe, które dla weteranów oświaty mogą wynosić choćby dwukrotność pensji. Efekt? Skokowy wzrost podstawy opodatkowania i wejście w wyższy próg. Niektórzy nauczyciele w listopadzie i grudniu otrzymali wypłaty niższe niż w październiku, mimo iż teoretycznie zarabiali więcej.
Młodzi nauczyciele, rozpoczynający karierę, problemu nie mają. Ich zarobki są zbyt niskie, by martwić się drugim progiem. To kolejny paradoks – system premiuje niedoświadczenie, a karze za wieloletnią pracę w zawodzie.
Związki walczą, rząd się broni
Nauczycielskie centrale związkowe ruszyły do ataku już jesienią 2024 roku. Pierwsze postulaty mówiły o podniesieniu progu z 120 do 150 tysięcy złotych. Argumentacja była prosta – bez zmian nauczyciele przestaną brać nadgodziny, a szkoły będą miały problem z obsadą lekcji.
Resort edukacji odpowiedział wymijająco. Pojawiły się opinie prawników, iż różnicowanie progów podatkowych dla poszczególnych grup zawodowych byłoby niekonstytucyjne. Wszyscy obywatele powinni być równi wobec prawa, także podatkowego.
W maju 2025 roku „Solidarność” oświatowa podniosła poprzeczkę. W liście do premiera Tuska związkowcy zażądali nie tylko podniesienia progu do 160 tysięcy, ale też podwojenia kwoty wolnej od podatku – z 30 do 60 tysięcy złotych. To radykalne żądania, które pokazują skalę frustracji w środowisku.
Nie ma pieniędzy, nie będzie większej kwoty wolnej
Rząd postawił sprawę jasno – do 2028 roku progi podatkowe pozostaną bez zmian. Oficjalne uzasadnienie jest proste: budżet tego nie wytrzyma. Nieoficjalnie mówi się, iż podwyższenie progów otworzyłoby puszkę Pandory – podobnych żądań można by spodziewać się od wszystkich grup zawodowych.
Co ciekawe, zarówno obecna koalicja rządząca, jak i Rafał Trzaskowski w kampanii prezydenckiej obiecywali podniesienie kwoty wolnej od podatku. Tyle iż realizacja ma nastąpić dopiero pod koniec kadencji. Do tego czasu nauczyciele muszą radzić sobie z obecnym systemem.
Niektórzy znaleźli furtkę – ci, którzy prowadzą korepetycje i mają zarejestrowaną działalność gospodarczą, mogą wybrać 19-procentowy podatek liniowy. To rozwiązanie dla przedsiębiorczych, ale wiąże się z utratą niektórych ulg podatkowych.