NIESPODZIEWANA RADOŚĆ

newsempire24.com 1 dzień temu

NIESPODZIANA RADOŚĆ

Na wydziale akademickim nikt z kolegów nie wiedział i nigdy by nie uwierzył, iż mąż Larysy Ludomirownej to nałogowy alkoholik. To była jej smutna tajemnica i gorzka udręka.

…Larysa Ludomirowna – wykładowczyni, adiunkt, a potem kierowniczka katedry. W pracy ceniono ją jako specjalistkę. Miała nieskazitelną opinię. Wszyscy uważali, iż to kobieta spełniona. W każdym calu. Jakżeby inaczej? Mąż często czekał na nią przed budynkiem uczelni, by ramię w ramię wrócić do domu.

– Ach, Laryso Ludomirowno, jaka pani szczęściara! Taki przystojny, troskliwy, inteligentny mąż… – zachwycały się młodsze koleżanki.

– Och, dziewczyny, nie zazdrośćcie! – odpowiadała wymijająco Larysa.

Tylko ona wiedziała, co wyprawiał jej „inteligent” w domu. Tadeasz (bo tak miał na imię jej mąż) upijał się do nieprzytomności. Wracał, a raczej wlekał się do domu obdarty i brudny. Nie było w nim wtedy śladu człowieczeństwa. Nie trafiał kluczem do zamka, więc dzwonił, padał na progu i zasypał twardym snem. Larysa otwierała drzwi, wciągała go ze skargami („O ja nieszczęsna, kiedy ty się w końcu urżniesz, już sił nie mam…”), przykrywała kocem (żeby nie zmarzł) i wracała do pisania pracy naukowej. Najpierw doktorskiej, potem habilitacyjnej. Zostawiała też półlitrowy kubek wody przy łóżku – inaczej budził się w nocy i darł na cały dom:

– Larka! Pić! Pić!

Rano Larysa, szykując się do pracy, przestępowała przez śpiącego w przedpokoju męża, wychodziła i zamykała drzwi. W uczelni siała rozumne, dobre, wieczne. Ten cykl powtarzał się tygodniami, miesiącami…

Aż pewnego dnia Tadeasz, jak gdyby nigdy nic, stawał na schodach uczelni – trzeźwy, wygolony, w wyprasowanej koszuli. Gdy po pracy Larysa wychodziła w towarzystwie kolegów, podbiegał do niej z serdecznym uśmiechem, całował w policzek i pytał:

– Jak dzień, Larenko?

– Normalnie, Tadziu. Chodźmy – wzdychała niezauważalnie.

A koledzy z rozczuleniem patrzyli za tą zgodną parą.

„Larysie Ludomirownej poszczęściło się z mężem…” – mówili.

Gdy tylko przekraczali próg mieszkania, Larysa milkła. W ten sposób się mściła. Wiedziała, iż milczenie to potężna broń. Tadeasz nie znosił tej oskarżycielskiej ciszy, choć z czasem się do niej przyzwyczaił. Odprowadzał żonę, a potem znikał „w interesach”. Pić nie przestawał.

…Larysa i Tadeasz byli małżeństwem 28 lat. Ich miłość była wzajemna, gorąca i – zdawało się – wieczna. A potem rozwiała się jak puch z poduszki. I tych lekkich piórek już nie złapać, nie zebrać z powrotem.

…Na początku nie mogli mieć dziecka. Larysa bardzo to przeżywała. Uważała, iż bezdzietne małżeństwo jest niepełne, puste. W końcu urodził się synek. Stał się dla niej całym światem.

Potrzebowali wielu rzeczy dla malucha. Brakowało pieniędzy. Tadeasz wszystkie obowiązki zrzucił na żonę, a sam miał tylko jedno zadanie – schować przyniesiony alkohol i sączyć go po kryjomu.

Larysa padła wieczorem ze zmęczenia, więc nie od razu odkryła jego „sekret”. Nie miała czasu. Była wtedy młoda i naiwna. Żadnego życiowego doświadczenia… Gdy znalazła butelkę wódki na balkonie, zdumiała się.

– Tadziu? Czyje to? – spytała.

– Zgadnij – zażartował.

Nastąpiła awantura. Potem kolejna i kolejna… Płacz, prośby, groźby… Znany scenariusz.

…Mijały lata. Tadeasz raz znalazł pracę, raz ją tracił. Wszystko przez pijaństwo. Nie było w nim już śladu nadziei. Larysa nie myślała o rozwodzie. Pamiętała słowa matki:

– Córko, zamąż wychodzi się tylko raz! Pierwszy mąż od Boga, drugi – od diabła. Choćby słomiany, ale swój. A dziecku nikt nie zastąpi ojca.

Larysa bała się choćby myśleć o mężu „od diabła”…

Zapracowała się na uczelni. Mogła liczyć tylko na siebie. Przyzwyczaiła się do takiego życia. Znała na pamięć całą tę sztukę pt. „Zapijaczone życie”. Szkoda jej było męża. I tyle. W sercu już wszystko wyschło.

Jej jedyną euforią był syn, Krzysiek. Wyrosnął na przystojnego chłopaka. Pierwszą miłość znalazł w wieku 14 lat. Drugą – w 19, trzecią…

Okazał się niepoprawnym kobieciarzem. Larysa martwiła się tym. Ledwo przyzwyczaiła się do jednej dziewczyny, a już przyprowadzał kolejną. Jedna „została” na pięć lat – Ania. Larysa zdążyła ją pokochać, nazywała synową. Przedstawiła ją całej rodzinie. Mieszkali razem: Tadeasz, Larysa, Krzysiek i Ania. Larysa zaczęła wspominać o wnukach.

– Czas na ślub i dzieci. Tak już nieładnie – mówiła.

Ania wzruszała ramionami:

– Ja od dawna gotowa, ale Krzysiu jakoś zwleka…

Larysa pytała syna:

– Synku, niedługo przejdę na emeryturę. Chcę niańczyć wnuki!

Krzysiek milczał. Aż pewnego dnia Ania zniknęła. Larysa wróciła z pracy i nie znalazła jej rzeczy.

Wieczorem Krzysiek przedstawił rodzicom Magdę.

Dziewczyna miała może 18 lat.

– Magda będzie z nami mieszkać. Kochamy się – ogłosił.

– Gdzie Ania? Krzyśku, nie zgadzam się! Wróć Anię! – krzyczała Larysa.

Krzysiek z Magdą obrażeni wyszli.

Dopiero teraz Larysa zrozumiała, jak bardzo Ania była dla niej ważna. Pięć lat razem. To dużo. Ania kochała Krzysztofa – to było widać. Czego więcej mogła chcieć matka? I nagle…

„Jak on śmiał przyprowadzić tę… wróblicę? Magda? Nie wpuszczę ich! – Larysa nie mogła się uspokoić. – Co za kobieciarz z niego! I w kogo on taki? Dobrze, iż przynajmniej nie pije jak ojciec…”

Po miesiącu Krzysiek wrócił sam. Bez Magdy, bez Ani…

Larysa ucieszyła się, ale spytała:

– Synku, a gdzie twoja ostatnia miłość?

– Powiedziała mi: „Dla takiego osła nie rosłam!” Za stary jestem – zaśmiaZ czasem Krzysiek odnalazł Anię, a gdy mała Weronika pewnego dnia zawołała do niego “tato”, zrozumiał, iż prawdziwe szczęście miał już dawno w zasięgu ręki.

Idź do oryginalnego materiału