**Drugi Raz**
Było mi smutno w duszy, jak zawsze po wizycie na cmentarzu. W autobusie, oprócz mnie, jechało jeszcze kilka osób. Każdy pogrążony we własnych myślach.
Autobus skręcił z obwodnicy w stronę miasta. Za oknem ciągnęły się jednopiętrowe domy przedmieścia. niedługo i one znikną, a na ich miejscu powstaną nowe osiedla z szerokimi ulicami i blokami.
Nagle, ulegając impulsowi, wysiadłam na najbliższym przystanku. A co, jeżeli następnym razem, gdy tu przyjadę, cała dzielnica mojego dzieciństwa zniknie? Szłam ulicą między niskimi, odrapanymi domkami, z niepokojem myśląc, iż nie odnajdę swojego domu, gdzie przeżyłam najszczęśliwsze chwile.
W większości okien brakowało szyb, drzwi klatek stały otworem, jak otwarte usta w niemym krzyku. Mieszkańców dawno już przesiedlono do nowych, lepszych mieszkań. Pusto, tylko samochody i autobusy mijały mnie bez zainteresowania. I oto mój dom. Ucieszyłam się na jego widok, jak na spotkanie ze starym przyjacielem.
Bez mieszkańców dom wydawał się martwy. Zachowała się tylko ławka pod klatką, sczerniała od czasu. A dwa domy dalej już widać było strzałę dźwigu. Lada dzień i ten dom pójdzie pod młotek.
Zamknęłam oczy i nagle ujrzałam mamę w oknie na drugim piętrze, wypatrującą mnie wśród dziewczynek grających w klasy. Z otwartych okien słychać było brzęk naczyń i zapach smażonej cebuli. W czyimś mieszkaniu mamrotał telewizor. Z okna cioci Broni dobiegał jej piskliwy głos – krzyczała na pijanego męża.
*„Jagoda, obiad!”* – rozległ się gdzieś z dalekiej przeszłości dźwięczny głos mamy.
Drgnęłam i otworzyłam oczy. Nie było ani mamy, ani nikogo. Tylko puste okna patrzyły na mnie obojętnie, jak ślepe oczodoły.
Ale nie potrafiłam przestać wspominać…
***
*„Jagoda, obiad!”* – woła mama przez okno.
Biegnę po wyżłobionych schodach na drugie piętro, wpadam do mieszkania, a w przedpokoju już słyszę: *„Umyj ręce i siadaj do stołu!”*. Tata siedzi między stołem a lodówką, czytając gazetę, czekając, aż wszyscy usiądą…
Przypomniałam to sobie tak wyraźnie, iż niemal poczułam zapach kwaśnicy. Łzy popłynęły mi po policzkach. Otrząsnęłam je palcami.
Teraz widzę samą siebie z tornistrem, idącą do szkoły. Ledwie zrobiłam kilka kroków, gdy usłyszałam za sobą tupot nóg Jurka.
*„Jagoda, zaczekaj!”* – woła.
Dogania mnie, idzie obok.
*„Pomożesz z matmą?”*
*„Czemu nie przyszedłeś wieczorem?”* – pytam.
*„Twoja mama patrzy na mnie tak, jakbym miał coś ukraść.”*
*„Nie wygłupiaj się.”* – Odwracam lekko głowę i patrzę na jego profil.
Jak się zmienił przez lato! Wyciągnął się, ciemne włosy wypłowiały od słońca, a opalona skóra stała się jeszcze ciemniejsza. Zza kołnierza koszuli widać szczupłą szyję, na której pulsuje żyła.
Kiedy to się stało? Jagoda rozpoznawała, a jednocześnie nie poznawała swojego dziecięcego przyjaciela, Jurka z pierwszego piętra, który wypatrzył ją przez okno i wybiegł za nią.
Jurek wyczuł jej spojrzenie, też na nią spojrzał. Jagoda nie zdążyła odwrócić wzroku. Oczy koloru herbaty sparzyły ją wrzątkiem, policzki i uszy zapłonęły rumieńcem, serce zabiło gwałtownie i nierówno.
Ojcowie obojga pracowali w fabryce, która zapewniła im te mieszkania. Mama Jurka też pracowała w fabryce, jako księgowa, a mama Jagody była pielęgniarką w szpitalu. Fabryka stała niedaleko, dymiąc wysokimi kominami.
*„Gdzie zamierzasz studiować?”* – nagle zapytałam.
*„Na politechnikę. Po studiach wrócę do fabryki jako inżynier, a potem zostanę dyrektorem i wszystko tu zmienię.”*
*„Naprawdę?”* – zdziwiłam się. *„Nigdy nie słyszałam, żeby ktoś marzył o byciu dyrektorem fabryki.”*
*„Nie wierzysz? Zobaczysz.”* – Jurek uśmiechnął się pewnie.
*„No dobrze, inżynier – rozumiem. Ale po co ci ta fabryka? Pewnie ją zamkną. Maszyny stare, hale się walą.”*
*„Niewiele wiesz. Nigdy jej nie zamkną. To jedna z najstarszych w Polsce. Bez niej tysiące ludzi zostanie bez pracy.”* – Mówił poważnie. *„A ty?”*
*„Ja wyjadę do Krakowa, na uniwersytet. Zostanę tłumaczem, zwiedzę świat. Chociaż lekarzem też fajnie być, psychologiem. Jeszcze się zastanowię.”*
W ostatnią niedzielę września całą klasą pojechaliśmy do kolegi na działkę świętować jego urodziny. Domek stał nad Wisłą. Pod nogami szeleściły złote liście, niskie słońce oślepiało przez przerzedzone gałęzie.
Rodzice z dziewczętami nakrywali stół w ogrodzie, a chłopaki grali w siatkówkę. Po obiedzie wszyscy rozeszli się po lesie. Wtedy po raz pierwszy Jurek mnie pocałował.
Co to był za rok! Oboje dorastaliśmy w oczach, oszaleli z miłości, całowaliśmy się aż do bólu warg. Pewnego dnia mama miała nocną zmianę w szpitalu, a w fabryce był nagły wyjazd, więc tata też się spóźnił. Jurek przyszedł do mnie, żeby odpisać zadanie.
Wtedy wszystko się stało – szybko, niezgrabnie. Patrzyliśmy na siebie zdezorientowani, nie wiedząc, co robić. Wymusiłam na Jurku obietnicę, iż to się nie powtórzy. Zgnębiony, skinął głową i wyszedł. Następnego dnia szliśmy razem do szkoły, ale całą drogę milczeliśmy.
Dopiero po kilku dniach udało nam się o tym porozmawiać.
*„Skończymy szkołę i się pobierzemy”* – powiedział.
*„Ale ja wyjadę”* – przypomniałam cicho.
*„To nie wyjeżdżaj.”*
Wtedy po raz pierwszy się pokłóciliśmy.
Na szkolnym balu sylwestrowym przypadkiem zobaczyłam, jak Jurek całuje się z Anką w półmroku klasy. Płacząc, uciekłam do domu. Zimowe ferie ułatwiły unikanie go, ale w końcu zapukał do moich drzwi.
*„Dlaczego mnie unikasz?”*
*„Masz teraz Ankę. Widziałam was.”*
*„Ona się rzuciła na mnie. Nie będę przecież zFioletowy zmierzch opadał nad miastem, a ja stałam przed fabryką, wciągając w płuca zapach dymu i stali, myśląc, iż może właśnie tu, wśród gruzów przeszłości i budujących się nowych bloków, znajdę swój drugi raz…