Opiekunka dla Malutkiej.

newsempire24.com 16 godzin temu

„Mama dla Anulki”

— Pawełku, chodź jeść — powiedziała cicho niania Tania.
— Nie — odpowiedział, wpatrując się w okno. — Nie.
— Pawle, chodź.
— Nieeee! — krzyknął, tupiąc chudymi nóżkami w brązowych rajstopach. — Nieee, mama tam.
— Mama przyjdzie później, chodź.

— Co się tu dzieje? Tatiano Michajłowna, co pani tu wyprawia? Marsz do stołówki!
Zła kobieta złapała wrzeszczącego Pawła za kołnierz koszuli i ciągnęła go do stołu. Wkładała mu do ust szare, zimne makarony. Chłopiec krzyczał i wił się, a ona uparcie wpychała kolejne kawałki.
— Żryj, bękarcie, żryj! — syknęła.
Reszta dzieci zaczęła gwałtownie stukać łyżkami w aluminiowe miski.

— Dlaczego pani tak, Eleno Dymitriewna? To przecież dzieci… — szepnęła niania Tania, łamiącym się głosem.
— Dzieci? — warknęła zła kobieta. — Jakie dzieci? To przyszli przestępcy, tak jak ich matki — złodziejki, morderczynie, bandytki.
— Aaa! — krzyczał Paweł, przewracając się na podłogę, zaczerwieniony i spazmujący. — Do mamy chcęęę! Maaamo!
— Zamknij się, mały draniu!

— Co to za krzyk? — zapytała kolejna zirytowana kobieta. choćby Paweł na chwilę ucichł. — Co się dzieje?
— Ot, buntuje się, jeść nie chce.
— Czyj to?
— Dąbcowej.
— Aaa, tej szalonej. Wyprowadźcie go, przyszła matka.

Paweł pisnął i rzucił się przed wychowawczynią, wtulając się w chude, ostre kolana.
— Mamo, mamo…
Matka usiadła na podłodze, całując wychudzone ciałko chłopca, przyciskając go do siebie cienkimi jak gałązki rękami. Szeptała słowa tylko dla nich dwojga.

— Ojej, nie mogę patrzeć… — płakała stara niania, babcia Hela, która widziała w życiu tyle, iż starczyłoby na dziesięć powieści. — Starzeję się, czy co? Jak on ją kocha, a ona? Choć szalona i rozhukana, innym matkom warto by się od niej uczyć. Ledwo dorosła, a kocha go tak, iż aż drży.
— Pf, kocha… ulg w reżimie ona kocha. Niedługo go zabiorą, a ona przyniesie następnego. Znam je…
— Jesteś bardzo zła, Lena.
— A co nie tak powiedziałam, ciociu Helu? Znajdzie komu podrzucić, i znów będą ulgi.
— Jesteś kobietą, Lenko, czy tak można?
— Ona nie ma dzieci, nie zrozumie — rzucił ktoś z personelu.
— I co? Tania też nikogo nie ma, a nie stała się twarda. Wybacz, Taniu.
— Ech, wy wszyscy święci… A ja wiem swoje. Pluć im na to, ile i od kogo rodzić.

Tania szła po zmianie, myśląc o słowach Leny. Czyżby miała rację? Mówiła okrutnie, ale może prawdę? Przywiązała się do chłopca, polubiła Pawła i jego matkę — wielkooką Anulkę, skazaną Annę Dąbcową. O rany… Tania przepracowała swoje, czas na emeryturę. Uzbierała trochę pieniędzy, jedzie do swojego domku, który dawno czeka na gospodynię. Wcześniej mieszkała tam mama, ale teraz… Babcia Hela miała rację — sama na świecie, bez sióstr, braci, matki też już nie. Nie zgorzkniała, nie… Wiele lat wychowywała dzieci więźniarek, do nikogo się nie przywiązywała, traktowała to jak pracę. A Pawełek wślizgnął się jej do serca.

Paweł stał przy oknie, czekając na mamę. Małym serduszkiem czuł — teraz, zaraz… przyjdzie mama.
— Mamo…
— Pawleńku…
Siedzą, obejmują się i płaczą. Co tu z nimi zrobić?
— Anno — zawołała Tania. Dziewczyna odwróciła się, spojrzenie miała ostre, uśmiech zniknął. — Anno, musimy porozmawiać.
Nie przywykła do zaufania. Ci ludzie nikomu nie wierzą.
— Po co pani mnie pomagać? — spytała, wysłuchawszy uważnie, siedząc ze zwieszoną głową.
— Nie tobie, sobie. Jestem sama, Anno. Przywiązałam się do twojego Pawła, jakby był moim wnukiem. A ty… mogłabyś być moją córką. Nie, nie myśl — dodała gwałtownie — nie narzucam się. Po prostu chcę pomóc. Będzie ciężko Pawłowi, a on taki mały, zapomni…
— Pomyślę — rzuciła krótko i odeszła.

Dwa dni i dwie noce myślała Anna.
— Co, Dąbcowa, na rozum nie weszła? Przecież chłopca niedługo do domu dziecka zabiorą.
Anna nie odpowiedziała sąsiadce, tylko spojrzała zamyślona. Zupełnie niepodobna do siebie.
— Zachorowała, czy co? — szeptały kobiety.

— Pani wtedy… prawdę mówiła? Czy tylko tak rzuciła?
— Prawdę, Anulko.
Anna drgnęła. „Babciu” — tak wołała w dzieciństwie…
— Jak pani to zrobi? Pani mi przecież obca…
— Pomogą nam, Aniu, spróbujmy. A jeżeli się nie uda, pojadę za Pawłem, zatrudnię się w tym domu dziecka. Będę przy nim, jak długo trzeba.
— Po co pani to robi? Nie mam czym zapłacić…
— Mówiłam, Anulko… Pawełek mi płaci… swoją miłością.
— No dobrze, spróbujmy.

Bez uśmiechu, bez ciepłego słowa.
Tania zrobiła wszystko, wykorzystała wszystkie znajomości i… udało się. Oddali Pawła.
— Dziękuję — wyszeptała Anna suchymi ustami.
— Mamo, pojadę z babcią tu-tu, potem przyjdę, zabierę.
Anna ociera łzy, stara się uśmiechać do syna.

Dni stały się dla niej jeszcze szarLata mijały, a w ich małym domku nad morzem wreszcie zagościło ciepło – trzy pokolenia, które znalazły w sobie to, co najważniejsze: rodzinę.

Idź do oryginalnego materiału