**Dam radę**
Gdy wysychają łzy, gdy brakuje sił, by znieść ból straty, trzeba zmusić się do życia. Życia za wszelką cenę, by dawać dobro i szczęście ludziom wokół. Najważniejsze, by wiedzieć, iż ktoś cię potrzebuje.
Marek z żoną Haliną płakali nad swoim synem w szpitalnej sali, gdzie trzynastoletniego Krzysia przywieziono po wypadku. To był ich jedyny syn – mądry, dobry chłopiec, którego rodzice uwielbiali.
— Doktorze, powiedzcie, czy nasz Krzyś przeżyje? — pytała Halina, patrząc błagalnie w oczy lekarza, który unikał jej wzroku.
— Robimy, co w naszej mocy — brzmiała odpowiedź.
Marek i Halina nie byli bogaci, ale byli gotowi zdobyć każdą sumę, byle tylko syn żył. ale żadne pieniądze ani miłość rodziców nie mogły już go uratować. Chłopiec umierał, nieprzytomny, z coraz słabszym oddechem.
W sąsiedniej sali leżał Tomek, sierota, chłopak około czternastu lat. Rozumiał wszystko, życie nie oszczędzało go. Często się dusił, czuł, iż jego czas się kończy. Miał chore serce, które mogło przestać bić lada moment, a szansa na przeszczep wydawała się nikła.
Kiedy odwiedzał go stary doktor, mówił to samo:
— Będzie dobrze, Tomek. Znajdziemy dla ciebie serduszko. Tylko trzymaj się.
Ale Tomek wiedział, iż doktor tylko go pociesza. Nie płakał.
— Czas ucieka, a nic się nie zmienia — myślał. — Trzeba się z tym pogodzić. Będę patrzeć przez okno na to niebo, zieloną trawę, słońce… niedługo już tego nie zobaczę.
Odwiedzali go wychowawca i dyrektor domu dziecka, też zapewniali, iż wszystko będzie dobrze, ale unikali jego spojrzenia.
Pewnego dnia, udając śpiącego, Tomek usłyszał, jak wychowawca rozmawia z lekarzem:
— jeżeli jest szansa, uratujcie Tomka. To dobry chłopak. Rozumiem, iż znalezienie serca to trudna sprawa, ale może trafi się okazja…
— Nie ode mnie to zależy — westchnął lekarz. — Bardzo chciałbym mu pomóc.
Tomek ciężko oddychał. Zamykał oczy i myślał:
— Tylko niech nie będzie boli, gdy przyjdzie czas…
Przychodził do niego kolega z domu dziecka, Staszek, starszy o półtora roku. Płakał, a Tomek go uspokajał:
— Nie martw się, Stachu. Może tam też jest życie. Spotkamy się jeszcze, tylko nieprędko.
Leżał i myślał jak dorosły:
— Rozumiem, iż moje życie wisi na włosku. Szkoda, iż nie zobaczę już deszczu, nie usłyszę chrupu śniegu pod stopami…
Nie wierzył w cuda. Gdy lekarz pewnego dnia stanął przy nim i powiedział:
— Tomek, szykuj się na operację. Wierzę, iż wszystko pójdzie dobrze — chłopak tylko skinął głową. Nie spodziewał się niczego.
Nie wiedział, iż w gabinecie lekarza rozgrywa się dramat rodziców Krzysia. Halina krzyczała:
— Nigdy nie zgodzę się oddać serca mojego dziecka!
Marek milczał, ale lekarz tłumaczył:
— Nie uratujemy waszego syna. Ale możemy dać szansę innemu chłopcu. Czas nagli.
W końcu Marek spojrzał na lekarza zmęczonym wzrokiem:
— Zgadzam się. Niech serce naszego syna bije w kimś innym. — Halina milczała, oszołomiona środkami uspokajającymi.
W sali operacyjnej Tomek zamknął oczy. Nie bał się. Myślał, iż niedługo spotka rodziców, którzy zginęli w wypadku. Nie powiedziano mu o przeszczepie — nie wierzył, iż to możliwe.
Gdy się ocknął, nad nim stał lekarz, patrząc mu prosto w oczy:
— Wszystko w porządku. Teraz na pewno będzie dobrze.
To spojrzenie dało Tomkowi nadzieję.
— Może naprawdę będzie lepiej — pomyślał i znów zasnął.
Rodzice Krzysia czekali. Wiedzieli, iż syna już nie ma, ale w sercach mieli nadzieję, iż jego serce będzie bić w kimś innym.
Lekarz wyszedł z sali i powiedział:
— Operacja się udała. Dziękuję wam za tę szansę. Serce waszego syna bije w Tomku.
Halina znów wybuchnęła płaczem. Marek tylko skinął głową.
Z czasem Tomek wracał do zdrowia. Poznał rodziców Krzysia, którzy odwiedzali go w szpitalu. Pewnego dnia Marek i Halina oznajmili:
— Tomek, chcemy cię zaadoptować. jeżeli się zgadzasz.
Chłopak nie wiedział, czy się cieszyć, ale do domu dziecka wracać nie chciał.
— Zgadzam się — szepnął.
Nie wiedział, jak trudna była to decyzja dla Haliny. Z początku nie chciała go przyjąć. Ale fakt, iż w jego piersi biło serce Krzysia, przekonał ją. Płakali z Markiem, ale w końcu zdecydowali: Tomek choć trochę zastąpi im syna.
Tomek czuł się niepewnie. Gdy rodzice przychodzili, widział, jak Halina przygląda się mu szukając w nim śladów Krzysia.
Pewnego dnia, gdy wprowadził się do ich domu, Marek pokazał mu pokój:
— To teraz twój. — Tomek zauważył na stole tablet i spojrzał pytająco.
— Możesz wziąć — powiedział Marek i wyszedł.
Tomek zaczął przeglądać urządzenie, gdy nagle usłyszał ostry głos Haliny:
— Nie uczono cię, iż nie wolno brać cudzych rzeczy bez pytania?
Zaskoczony, przycisnął dłoń do piersi.
— Przepraszam… Marek mi pozwolił…
Wszedł Marek, widząc, jak żona wyrywa Tomkowi tablet.
— Halina, to ja mu pozwoliłem! — Ale ona wybiegła płacząc.
— Nie możesz tak na niego krzyczeć! Po operacji stres mu szkodzi!
— A mnie wolno? — krzyczała Halina.
Tomek pomyślał, iż może lepiej wrócić do domu dziecka.
Z czasem w domu zapanował spokój, ale Halina wciąż porównywała Tomka do Krzysia:
— Krzyś robił to lepiej… Krzyś uczył się lepiej…
Tomek mówił do nich „pan” i „pani”. Marek prosił:
— Nie złość się na nią. Potrzeba czasu.
Pewnego dnia Halina nie wytrzymała i wyjechała do matki.
— Wszystko, nie mogę tego znieść! — krzyknęła.
Wieczorem Tomek podszedł do Marka:
— Zawieźcie mnie jutro do domu dziecka. Przeszkadzam.
Marek popatrzył mu w oczy — zobaczył w nich tę samą dobroć, co u Krzysia. PrzytuliłTomek przytulił się do Marka mocno, a gdy Halina wróciła następnego dnia z urodzinowym tortem, wszyscy troje zrozumieli, iż choć Krzyś już nie wróci, jego serce wciąż łączy ich w jedną rodzinę.