Powiedział, iż nie nadaję się na ojca a ja wychowałem te dzieci od samego początku.
Gdy moja siostra Wioletta zaczęła rodzić, byłam na drugim końcu województwa na zlocie motocyklowym. Błagała, żebym nie odwoływał wyjazdu, mówiąc, iż wszystko będzie dobrze, iż jeszcze ma czas.
Czasu zabrakło.
Na świat przyszły trzy piękne maluchy a ona sama nie przeżyła.
Pamiętam, jak trzymałem te maleńkie, wiercące się kłębuszki na oddziale intensywnej terapii noworodka. Wciąż śmierdziałem benzyną i skórzaną kurtą. Nie miałem planu, ani pojęcia, co robić. Ale spojrzałem na nie na Kasię, Zosię i Dominika i zrozumiałem: nie odejdę.
Zamieniłem nocne przejażdżki na nocne karmienia. Chłopaki z warsztatu mnie kryli, żebym zdążył odebrać dzieci z przedszkola. Nauczyłem się wiązać Zosi warkocze, uspokajać Kasię w napadach histerii, przekonywać Dominika, żeby zjadł coś więcej niż makaron z masłem. Przestałem jeździć na dalekie trasy. Sprzedałem dwa motory. Sam złożyłem piętrowe łóżka.
Pięć lat. Pięć urodzin. Pięć zim z grypą i jelitówkami. Nie byłem idealny, ale byłem przy nich. Każdego dnia.
A potem on się pojawił.
Biologiczny ojciec. Nie było go w aktach urodzenia. Ani razu nie odwiedził Wioli, gdy nosiła dzieci. Jak mówiła, stwierdził, iż trojaczki to nie jego styl życia.
Ale teraz? Chciał je zabrać.
I nie przyszedł sam. Przyprowadził pracowniczkę socjalną o imieniu Agnieszka. Wystarczyło, iż spojrzała na moje poplamione olejem kombinezony i orzekła, iż nie jestem odpowiednim środowiskiem rozwojowym dla tych dzieci.
Nie wierzyłem własnym uszom.
Agnieszka obeszła nasz mały, ale czysty dom. Zobaczyła dziecięce rysunki na lodówce. Rowery w ogródku. Malutkie kalosze przy drzwiach. Uśmiechała się grzecznie, robiła notatki. Zauważyłem, jak jej wzrok zatrzymał się na moim tatuażu na karku.
Najgorsze było to, iż dzieci nic nie rozumiały. Kasia schowała się za mnie. Dominik zaczął płakać. Zosia zapytała: Ten pan będzie teraz naszym nowym tatą?
Odpowiedziałem: Nikt was nie zabierze. Chyba iż przez sąd.
A teraz rozprawa za tydzień. Mam prawnika. Dobrego. Koszmarnie drogiego, ale warto. Mój warsztat ledwo zipie, bo ciągnę wszystko sam, ale sprzedałbym ostatni klucz, żeby zatrzymać dzieci.
Nie wiedziałem, co postanowi sąd.
W noc przed rozprawą nie mogłem zasnąć. Siedziałem przy kuchennym stole, trzymając rysunek Kasi ja, trzymający ich za ręce, stajemy przed naszym domkiem, a w rogu słoneczko i chmurki. Prosta dziecięca bazgroła, ale, szczerze mówiąc, wyglądałem tam szczęśliwszy niż kiedykolwiek.
Rano włożyłem koszulę na guziki, którą ostatni raz miałem na pogrzebie Wioli. Zosia wyszła z pokoju i powiedziała: Wujku Staszek, wyglądasz jak pan z kościoła.
Miejmy nadzieję, iż sędziemu podobają się panowie z kościoła, próbowałem żartować.
Sąd wydawał się innym światem. Wszystko beżowe i błyszczące. Przemek siedział naprzeciwko w drogim garniturze, udając troskliwego ojca. choćby przyniósł zdjęcie trojaczków w sklepowej ramce jakby to coś udowadniało.
Agnieszka odczytała swój raport. Nie kłamała, ale i nie starała się złagodzić ostrych krawędzi. Wspomniała o ograniczonych zasobach edukacyjnych, wątpliwościach co do rozwoju emocjonalnego i, oczywiście, braku tradycyjnej struktury rodzinnej.
Zacisnąłem pięści pod stołem.
Potem przyszła moja kolej.
Opowiedziałem sędziemu wszystko. Od momentu, gdy dostałem telefon o Wioli, po to, jak Zosia zwymiotowała mi na plecy podczas długiej podróży, a ja choćby nie drgnąłem. Mówiłem o opóźnieniu w rozwoju mowy Kasi i o tym, jak wziąłem drugą pracę, by opłacić logopedę. O tym, jak Dominik w końcu nauczył się pływać, bo obiecałem mu burgera w każdy piątek, jeżeli się nie podda.
Sędzia spojrzał na mnie i zapytał: Naprawdę czuje się pan na siłach, by dalej samodzielnie wychowywać troje dzieci?
Przełknąłem ślinę. Pomyślałem, żeby skłamać. A potem nie zrobiłem tego.
Nie. Nie zawsze, odpowiedziałem. Ale robię to. Każdego dnia, od pięciu lat. Nie robię tego, bo muszę. Robię to, bo są moją rodziną.
Przemek pochylił się do przodu, jakby chciał coś powiedzieć. Ale milczał.
A potem nastąpił zwrot.
Zosia podniosła rękę.
Sędzia się zdziwił, ale rzekł: Młoda damo?
Wstała na ławkę i powiedziała: Wujek Staszek przytula nas każdego ranka. A jak mamy koszmary, śpi na podłodze przy naszym łóżku. I raz sprzedał motor, żeby naprawić nam ogrzewanie. Nie wiem, czy to dobry tata, ale my już mamy jednego.
Cisza. Martwa cisza.
Nie wiem, czy to wszystko przesądziło. Może sędzia już podjął decyzję. Ale gdy w końcu orzekł: Opieka pozostaje przy panu Stanisławie Kowalskim, odetchnąłem po raz pierwszy od lat.
Przemek choćby na mnie nie spojrzał, wychodząc. Agnieszka skinęła mi głową ledwo dostrzegalnie.
Tego wieczora zrobiłem tosty z serem i pomidorową ulubione danie dzieci. Zosia tańczyła na kuchennym stole. Dominik udawał miecz świetlny nożem do masła. Kasia przytuliła się i szepnęła: Wiedziałam, iż wygrasz.
I w tej chwili, mimo tłustej kuchni i całego zmęczenia, czułem się najbogatszym człowiekiem na ziemi.
Rodzina to nie krew. To ci, którzy zostają. Raz za razem. choćby gdy jest ciężko.