Przeszłam na emeryturę, spakowałam rzeczy męża i odesłałam go do matki na wieś. Całe życie marzyłam o rozwodzie i wreszcie się odważyłam. Ale nasze dorosłe dzieci nie zrozumiały mojego kroku. Nie spodziewałam się, iż będą bić brawo, ale urządziły mi prawdziwy bojkot – żądają, żebym przebaczyła ojcu i przyjęła go z powrotem

przytulnosc.pl 3 dni temu

Pochodzę ze wsi. Tam poznałam mojego męża i wyszłam za niego. Całe wspólne życie w duchu marzyłam o rozwodzie, choć nikomu o tym nie mówiłam. A teraz, gdy zostałam emerytką, postanowiłam w końcu to zrobić.

Zaledwie miesiąc na emeryturze wystarczył, żebym przewartościowała całe swoje życie. Wstyd się przyznać, ale przeżyłam większą część małżeństwa z człowiekiem, który nigdy mnie nie cenił. Jakby spadła mi zasłona z oczu. Pierwsze dziesięć lat spędziliśmy na wsi, gdzie ogromne znaczenie ma opinia ludzi. Rozwody? Prawie się nie zdarzają. Trzeba cierpieć i znosić – bo „lepszego męża nie znajdziesz”.

Na początku winiłam za wszystko teściową. Myślałam, iż to przez nią nie mogłam zrobić kroku bez pozwolenia, iż dzieci wychowuję źle i iż gospodyni ze mnie żadna. Już wtedy w tajemnicy marzyłam o rozwodzie, ale przecież „ludzie nie zrozumieją”. Potem dostałam w spadku mieszkanie w mieście. Przenieśliśmy się, a mój mąż nie potrafił się odnaleźć – dobrej pracy znaleźć nie umiał.

Ja zostałam główną żywicielką rodziny. Ale kontrola, pretensje i wyrzuty nie ustały. Zrozumiałam, iż nie chodziło tylko o teściową. I znowu zaciskałam zęby, bo dzieci dorastały, miały swój trudny wiek – nie chciałam ich dobijać rozwodem.

Kiedy w końcu dzieci się usamodzielniły, znowu było mi jakoś głupio to wszystko kończyć – tyle lat razem. Ale miesiąc temu przeszłam na emeryturę. A mąż, zamiast powiedzieć dobre słowo, spytał tylko, gdzie teraz pójdę do pracy, bo przecież „z czegoś trzeba żyć”. Sam od dawna nie pracuje. Wtedy miarka się przebrała. Spojrzałam na swoje życie i pomyślałam: czy naprawdę mam spędzić resztę dni z człowiekiem, z którym nie łączy mnie już nic? Młodość minęła, a dobrych wspomnień prawie brak.

Jeszcze tego samego dnia spakowałam jego rzeczy i wysłałam go do matki na wieś. Mieszkanie jest moje, więc miałam do tego prawo.

Ale dzieci… nie przyjęły tego do wiadomości. Nie spodziewałam się pochwał, ale one stanęły murem za ojcem. Urządziły mi bojkot, mówią, iż wstydzą się przede mną przed teściami i iż powinnam ojca przyjąć z powrotem. A ja nie chcę! Mam go dość. Czy to on im tak nagadał?

Tłumaczę, iż jesteśmy sobie obcy, iż nie ma sensu na siłę trzymać czegoś, czego już dawno nie ma. Ale dzieci nie chcą tego słyszeć.

Mąż dzwoni codziennie, prosi, żebym go przyjęła, bo „35 lat razem, a ty na starość koncerty urządzasz”. I tak siedzą mi na głowie wszyscy – i mąż, i dzieci, i teściowa – iż sama już nie wiem, co robić. Jedno tylko wiem: nie chcę z nim więcej żyć. Dość. Wystarczy. Nacierpiałam się swoje. Tylko jak im to wszystkim wytłumaczyć, żeby znowu nie ulec i nie poddać się presji?

Idź do oryginalnego materiału