Skąd te pomysły?
"To, co kiedyś było prostym gestem wdzięczności: kwiatkiem, laurką, symbolicznie kupioną kawą – dziś zaczyna przypominać sponsoring w wersji szkolnej. W naszej klasowej grupie od kilku dni trwa burzliwa dyskusja. Ktoś rzuca propozycję prezentu za 200 zł – pojawiają się głosy, iż to za mało. Inna osoba dodaje, iż 'w zeszłym roku kupowaliśmy bon za 300 zł, nie wypada teraz za mniej'. Jeszcze ktoś inny podrzuca zdjęcia zestawów kosmetyków, biżuterii, a choćby – uwaga – pomysł na zakup smartwatcha dla wychowawczyni.
I wszystko to w atmosferze cichej presji: 'Przecież to od całej klasy', 'Dla takiej nauczycielki warto się postarać', 'Nie róbmy wstydu, inne klasy dają więcej'.
A ja czytam i coraz bardziej opadają mi ręce. Bo nie chodzi o to, iż nie doceniam pracy nauczycieli. Wręcz przeciwnie, jestem pełna szacunku i wdzięczności. Ale nie wierzę, iż prawdziwe uznanie mierzy się kwotą zrzutki na prezent. Tym bardziej iż wiem, iż wśród nas są rodzice, którzy oddadzą ostatnie pieniądze, żeby nie odstawać. Żeby ich dziecko nie czuło się 'inne'. Żeby nie być tą jedyną mamą, która napisała: 'Mnie nie stać'.
To nie jest zdrowe. Ani dla nas, ani dla dzieci, ani – paradoksalnie – dla samych nauczycieli. Bo zakładam, iż większość z nich wcale nie oczekuje drogich upominków, tylko zwykłego: 'Dziękuję. To był istotny rok'. I może jakiegoś odręcznego rysunku z podpisem, który zostaje na lata.
Nie chcę brać udziału w licytacji. Nie chcę, żeby prezent był miarą statusu rodziców, a nie relacji z nauczycielem. Nie chcę, żeby nasze dzieci patrzyły, jak my – dorośli – próbujemy 'zrobić wrażenie' tam, gdzie wystarczyłoby okazać wdzięczność. Skończmy z tą paranoją".