Bardziej przejęci są rodzice niż uczniowie
Siedzę właśnie przed e-dziennikiem i z niedowierzaniem patrzę na listę uczniów z ocenami niedostatecznymi. Za chwilę koniec roku, a ja wciąż nie zobaczyłam połowy z tych osób na oczy. Już kilka razy mówiłam im na lekcjach, iż bez poprawienia ocen kilka osób po prostu nie zda do następnej klasy. Nie przyszli zapytać, co mogą poprawić. Nie przyszli na moim okienku, by wyjaśnić, dlaczego nie oddali wypracowania, nie dokończyli prezentacji, nie napisali sprawdzianu. Cisza. Gdyby nie telefony od rodziców – nie wiedziałabym nawet, iż ich to rusza.
Bo nie rusza. Przynajmniej nie ich, czyli młodzież. A powinno. To oni są uczniami, to ich praca, ich odpowiedzialność. Zamiast tego widzę, jak rodzice dosłownie walczą o te oceny – nie dla siebie przecież, ale za swoje dzieci. Piszą maile, dzwonią, proszą, negocjują, czasem wręcz grożą. "Pani nie wie, ile to dziecko teraz przeżywa", "Przecież wystarczy jeden punkt do trójki", "On naprawdę bardzo się stara, tylko ma trudny czas". Znam te zdania na pamięć. I każde z nich sprawia, iż robi mi się słabo. Bo nikt z tych młodych ludzi nie poczuł potrzeby, by choć raz przyjść samodzielnie i wziąć odpowiedzialność za swoją naukę.
To nie są już dzieci. To prawie dorośli ludzie, za moment pełnoletni. Za chwilę mają być gotowi, by iść na studia, do pracy, w świat. A tu nie potrafią wziąć odpowiedzialności za własną ocenę z języka polskiego. Ba, choćby nie próbują. A jeżeli już przyjdą – to nie z wewnętrznej potrzeby, ale dlatego, iż mama kazała. I najlepiej jeszcze, żeby zaliczenie trwało pięć minut i skończyło się miłą trójką. Bez wysiłku. Bez refleksji. Bez konsekwencji.
Taką dziś mamy młodzież i takich rodziców
Nie rozumiem, kiedy to się stało. Jeszcze kilka lat temu uczeń, który miał zagrożenie, przychodził, tłumaczył się, czasem prosił, czasem próbował się spierać – ale był obecny. Dziś – nastolatki są nieobecne, a obecni są ich rodzice. Ci sami rodzice, którzy często mają do mnie pretensje, iż "za dużo wymagam", "za trudno mówię", "tych lektur nie da się czytać". Zamiast pozwolić dziecku ponieść skutki swoich decyzji, zagłaskują, tłumaczą, wybielają. I jeszcze mają odwagę się dziwić, iż młody człowiek nie umie stanąć na własnych nogach.
Jestem polonistką, uczę w liceum. Widzę, jak bardzo młodzieży brakuje dziś kontaktu z rzeczywistością. Ocena nie jest już dla nich efektem pracy – to jakiś magiczny symbol, który się "należy". Ale też – w razie czego – rodzic się tym zajmie. I robi to. Czasem aż zbyt gorliwie. Płaszczenie się przed nauczycielami, lęk przed jedną jedynką, a z drugiej strony – kompletna obojętność ucznia. Ktoś tu chyba pomylił role.
Rodzice – zostawcie trochę tej odpowiedzialności swoim dzieciom. Pozwólcie im się pomylić, ponieść porażkę, dostać pałę, zapłakać, wyciągnąć wnioski. Wiem, iż to trudne. Ale jeżeli wy nie przestaniecie ich wyręczać – my, nauczyciele, nie będziemy w stanie ich niczego nauczyć. Nie dlatego, iż nie chcemy. Po prostu nie mamy już z kim rozmawiać.