Jakże tęsknię szepnęła Zofia, drgnąwszy od dźwięku własnego głosu w ciszy izby.
Palce jej zawisły nad starym albumem. Na wyblakłym zdjęciu Tadeusz uśmiechał się, trzymając na ramionach małego Janka.
Zofia delikatnie przesunęła opuszkami palców po jego wizerunku. Minęło dziewięć lat, a ból wciąż był równie ostry.
Za oknem szalała zamieć, ciskając śnieżne płatki w szybę. Zofia wstała i podeszła do parapetu, gdzie stała miseczka z płonącą świecą. Rocznica. W takie noce jego nieobecność ciążyła szczególnie.
Radzę sobie, słyszysz? szepnęła, zwracając się do pustki. Janek prawie cię już dorósł. A Leon tak bardzo do ciebie podobny.
W kącie trzaskał w piecu ogień. Zofia otuliła się starą derką i osunęła w fotel. Stary drewniany dom skrzypiał pod naporem wichury.
Nie zauważyła, kiedy zdrzemnęła się. Może minęło kilka minut, może godzin, gdy trzy głośne uderzenia w drzwi przerwały ciszę.
Zofia drgnęła, budząc się nagle. Serce waliło jak oszalałe. Któż mógł przyjść w taką zawieję? Do najbliższych sąsiadów był kilometr drogi.
Pukanie powtórzyło się trzy wyraźne uderzenia, jakby ktoś nalegał.
Zofia ruszyła korytarzem, w ciemności macając ściany. Spojrzenie jej padło na nóż kuchenny leżący na stole. Chwyciła go i mocno ścisnęła rękojeść.
Kto tam? jej głos zadrżał.
Cisza. Potem znowu trzy uderzenia, jeszcze natarczywiej.
Zofia przycisnęła nóż do biodra i drugą ręką przekręciła zamek. Zimne powietrze wtargnęło do środka wraz z kłębem śniegu, a na progu
Zosiu, to ja. Wróciłem.
Tadeusz. Jej Tadeusz. Ten sam, który zaginął dziewięć lat temu. Zarost na twarzy, zmęczone oczy, znajomy uśmiech.
Nóż wypadł z jej zdrętwiałych palców. Zofia zachwiała się, ledwie łapiąc się futryny.
To nie łapała oddech. Ciebie już nie ma.
Jestem tu postąpił krok naprzód i objął ją.
Ciepły. Prawdziwy. Pachnący mrozem i ziemią. Zofia wpiła się w jego kurtkę, wtuliła twarz w ramię, a łzy polały się strumieniem. Nogi się pod nią ugięły i oboje osunęli się na podłogę w sieni.
Jak? tylko to zdołała wykrztusić.
Wiem, iż nie rozumiesz Tadeusz głaskał ją po włosach. Ale wszystko ci wytłumaczę. Najpierw zamknijmy drzwi. Zimno.
Pomógł jej wstać. Zofia nie puszczała go ani na chwilę, jakby bała się, iż zniknie.
Chłopcy? spytał, rozglądając się.
Śpią Zofia nie mogła oderwać wzroku od jego twarzy. Dorośli.
Wiem uśmiechnął się z lekkim smutkiem.
Jak to możliwe? dotknęła jego policzka drżącymi palcami. Ciebie przecież ciebie nie ma. Byłam tam.
Chodź wziął ją za rękę. Musimy porozmawiać. Mamy mało czasu.
Przeszli do izby. Zofia zapaliła jeszcze jedną lampę naftową. Tadeusz usiadł na skraju stołu, uważnie oglądając pomieszczenie, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół.
Dbasz o dom powiedział z ciepłem w głosie.
O czym ty mówisz? błagała Zofia. Gdzie byłeś? Dlaczego teraz?
Tadeusz głęboko westchnął i spojrzał jej prosto w oczy.
Wszystko ci opowiem. Tylko usiądź, proszę.
Zofia dorzuciła kilka polan do pieca.
Płomienie buchnęły jaśniej, rozlewając po izbie miękkie, pomarańczowe światło i dziwaczne cienie.
Ociągała się, jakby odwlekała moment, w końcu podeszła do starej kredensu i wyjęła jego filiżankę granatową, z odłupanym brzegiem. Dziewięć lat stała nietknięta, jakby czekała na pana.
Nie spodziewałem się, iż ją zachowałaś w głosie Tadeusza zabrzmiało zdziwienie, gdy wziął filiżankę z gorącą herbatą.
Zofia chciwie wpatrywała się w niego, bojąc się przeoczyć najmniejszy szczegół. Jej wzrok ślizgał się po znanych rysach: zmarszczka między brwiami, blizna na brodzie z dzieciństwa. Jej ręka sama sięgnęła ku niemu palce ostrożnie dotknęły nadgarstka, ramienia, zarostu na policzku, jakby sprawdzały, czy oczy jej nie zwodzą.
Jesteś prawdziwy szepnęła wyschniętymi ustami. I dopiero wtedy spytała ledwie słyszalnie: Powiedz gdzie byłeś przez cały ten czas?
Tadeusz długo milczał, wpatrując się w ogień w piecu, zanim zaczął mówić.
Po tym, jak odszedłem, nie trafiłem tam, gdzie trafiają wszyscy wyrzekł. Zgubiłem się. Nie dotarłem do celu.
Zrobił łyk herbaty i ciągnął dalej:
Najpierw było coś w rodzaju ciemnej, gęstej przestrzeni. Jak mgła, ale gęsta, niemal namacalna. Długo błądziłem tam, nie wiedząc, czy żyję, czy już nie.
Zofia słuchała, wstrzymując oddech. Ściskała jego dłoń tak mocno, iż palce zaczęły drętwieć.
Potem znalazłem się w miejscu nazywają je Limbem. To jak zawahał się, dobierając słowa. Jak nieskończony dworzec, gdzie nikt nie wie, dokąd jadą pociągi. Tam nie ma ciał tylko wrażenia.
Tadeusz odstawił filiżankę i spojrzał jej prosto w oczy.
Nie masz pojęcia, ilu tam takich jak ja. Zabłąkanych. Zagubionych. Tych, którzy nie mogą pójść dalej.
Kim oni są? spytała Zofia.
Różni ludzie. Starzec, który przez całe życie nie mógł wybaczyć bratu i odszedł, nie pogodziwszy się z nim. Młoda kobieta, która zostawiła dziecko w domu dziecka płakała bez końca. Chłopak, który zginął w bójce, wciąż nie rozumiejąc, iż już nie ma go wśród żywych.
Tadeusz westchnął i przesunął dłonią po włosach ten znajomy gest ścisnął serce Zofii.
Oni wszyscy czegoś pragną. Wszyscy chcą coś naprawić lub odzyskać. Ale nikt nie wie jak.
A ty?