To wakacyjna praca czy nauka cwaniactwa? Mali sprzedawcy lemoniady przesadzili

mamadu.pl 10 miesięcy temu
Na temat sprzedawania przez dzieci latem na ulicy domowej lemoniady było już głośno wielokrotnie. Przeciwnicy są zdania, iż to niezgodne z przepisami sanitarnymi, inni zarzucają kilkulatkom brak opodatkowania "biznesu". Nasza czytelniczka Magdalena opowiedziała o tym, jaki to według niej sposób na naukę kombinowania.


Wakacyjny zarobek


"Całe lato w różnych mediach pojawiały się informacje o dzieciach, które starały się rozkręcać swoje 'biznesy', np. sprzedając lemoniadę. Wiele osób, widząc takie samodzielnie zrobione stoiska, uważa, iż to uroczy sposób na naukę ekonomii i samodzielności. Dzieci przyznają często, iż po prostu chcą zarobić na jakiś konkretny cel, więc wydaje im się, iż to dobre rozwiązanie. W końcu praca=zarobki" – zaczyna swój list nasza czytelniczka Magdalena.

"Sama jestem przeciwniczką takich przedsięwzięć i to wcale nie ze względu na to, iż sprzedaż odbywa się bez opodatkowania, w kiepskich warunkach sanitarnych czy bez legalizacji 'biznesu'. To przecież tylko dzieci, na Boga. Dobrze, iż szukają jakiegoś sposobu na zdobycie pieniędzy i uczą się praw rynku. Mam jednak bardzo negatywne odczucia co do takiej sprzedaży".

"Ładne wygląda, więc kupię"


Kobieta przyznaje, iż ostatnio skusiła się na zakup napoju od dzieci: "Ostatnio przed marketem sąsiadującym z moim osiedlem trójka chłopców postawiła właśnie takie stoisko. Na kartce koślawymi literami napisali, iż sprzedają lemoniadę za 4 zł i kompot za 3 zł. Mieli choćby specjalne butelki z dozownikami, żeby móc nalewać napoje do plastikowych kubeczków, a w środku widać było plastry pokrojonych cytrusów. Dookoła stolika przyczepiona była plastikowa girlanda z kwiatami: całość budziła pozytywne odczucia.

To wszystko sprawiło, iż zapragnęłam dołożyć im kilka złotych do sukcesu. Wracając do domu z pracy po zrobieniu zakupów w markecie, podeszłam do ich stoiska. Poprosiłam o lemoniadę, którą nalał mi jeden z chłopców, zagadując, czy nie chcę może drugiej dla męża albo kompociku dla dziecka. Rozbawiło mnie to, bo było widać, iż ewidentnie starają się zarobić na mnie więcej. Po zapłaceniu wzięłam kubeczek i wypiłam napój, idąc do samochodu".

Nauka kombinowania od małego


"Wiecie co? To picie nie miało nic wspólnego z lemoniadą. Wiem, iż jeżeli dzieciom nie pomagają rodzice w przygotowaniu napojów, to nie ma co spodziewać się czegoś wykwintnego. Prawda jest jednak taka, iż to, co mi sprzedały te dzieciaki, to zwykły rozcieńczony z wodą sok pomarańczowy, który miał tylko ładne przybranie. Cały karton w Biedronce pewnie kosztował tyle, ile ja zapłaciłam za kubeczek.

Najbardziej w tym wszystkim wkurza mnie to, iż dzieci od małego uczą się kombinowania i cwaniakowania. Dlaczego nikt z rodziców nie pokazał im, jak zrobić lemoniadę taką prawdziwą z cytryn i cukru? Koszt byłby wyższy pewnie o kilka złotych, ale dzieci przynajmniej nauczyłby się uczciwości.

Przy okazji zarobiłyby i zrozumiały, czym jest praca i wynagrodzenie za nią. Teraz uczą się, iż pieniądze można łatwo zarobić i się nie narobić. Szkoda tylko, iż większość klientów już do nich nie wróci po skosztowaniu ich 'lemoniady'. Czy to jeszcze wakacyjna praca, czy już może robienie klientów w bambuko?" – kończy wypowiedź nasza czytelniczka.

Idź do oryginalnego materiału