Za trzecim razem
Ile trzeba przeżyć goryczy, stracić bliskich, przez co przejść, by spotkać prawdziwe szczęście?
Często zastanawia się nad tym Zofia, która ma czterdzieści osiem lat i wciąż czeka na coś dobrego, wciąż ma nadzieję. Jej życie nie było zbyt szczęśliwe, ale nigdy się nie poddawała. A teraz nadeszło nieszczęście stała i, mrużąc oczy, patrzyła na języki ognia pożerające ich dom. Iskry strzelały wysoko w nocne niebo, płomienie oświetlały zgromadzonych ludzi. Wreszcie nadjechała straż pożarna.
Strata wszystkiego
Strażacy gorączkowo rozwijali węże, aż w końcu potężny strumień wody zmierzył się z żywiołem. Zrobiło się duszno, Zofia, zakrywając nos chusteczką, patrzyła ze zgrozą na swoją spaloną przeszłość. Spłonęło wszystko: meble, ubrania, kuchnia, cały dobytek. Nie zdążyli nic uratować. Dom, w którym Zofia mieszkała ponad dwadzieścia pięć lat, był teraz tylko zgliszczami.
Zosiu, chodź do mnie, twój Jan już siedzi u nas na podwórku z moim mężem ciągnęła ją za rękaw Krystyna, sąsiadka, z którą od lat żyły w przyjaźni.
Siedzi i choćby nie wie, iż przez niego straciliśmy wszystko. Ledwo go obudziłam, inaczej by tam został mówiła cicho Zofia, a łzy spływały jej po policzkach. O, Krysiu, dopiero teraz zrozumiałam, jak przywykłam do tego, co zostało tam machnęła ręką w stronę pogorzeliska. Do rzeczy, które mnie otaczały każdego dnia, do zdjęć, wspomnień
Nie martw się, Zosiu, wszystko będzie dobrze, masz jeszcze czas, nie skończyłaś choćby pięćdziesiątki, jesteś młoda próbowała ją pocieszyć sąsiadka.
Weszły na podwórko Krystyny, gdzie siedzieli Jan, mąż Zofii, i Adam, gospodarz domu. Jan już opamiętał się po wczorajszym pijaństwie, widocznie pożar nim wstrząsnął.
Zośka, co się stało? zapytał żonę. Dlaczego się spaliliśmy?
Dlaczego? Bo zasnąłeś z papierosem w ustach, upadł pod łóżko, a gdy cię obudziłam, płomienie już szły w górę mówiła przez łzy. Ile razy cię ostrzegałam? I co? Zostaliśmy z niczym…
Jan siedział pochylony, łzy również płynęły mu po twarzy. Patrzył zamglonym wzrokiem w stronę swojego dawnego domu, który kiedyś własnymi rękami zbudował.
Zośka, wybacz mi, na litość boską, nie będę już pił, obiecuję ci to przed sąsiadami. Na Boga, nie dotknę już trunków przeżegnał się. Będziemy musieli zamieszkać u moich rodziców, dom jest zaniedbany, ale go wyremontujemy. Obiecuję ci, Zosiu.
Jego rodzice dawno odeszli, dom stał opustoszały. Zofia i Jan grzebali w zgliszczach, ale nic nie znaleźli. Jan dotrzymał słowa. Od tamtego dnia nie pił, stres widocznie na niego podziałał.
Pozostały tylko wspomnienia
Zofia wracała ze sklepu i zatrzymała się przy pogorzelisku. Wspomnienia napłynęły falami, usiadła na ocalałej ławce przy furtce. Jak to minęło dwadzieścia pięć lat z Janem w tym domu. Przypomniała sobie, jak cieszyli się nowym domem, wybierali tapety, farby, meble. W wigilię Jan przynosił ogromną choinkę, a wszyscy skakali wokół niej, ubierali. Ach, jak cieszyły się córki! A pierwszego stycznia biegły sprawdzić, co przyniósł Święty Mikołaj.
Ile dziecięcych tajemnic i śmiechu przechowały te ściany myślała Zofia. Ile moich łez i trosk? Stąd córki biegłyA gdy po latach pełnych cierpienia wreszcie odnalazła prawdziwą miłość, zrozumiała, iż czasami trzeba przejść przez ogień, by odnaleźć światło.