Walka o szkołę w Dubicy. Chłopki bagnetów się nie ulękły

slowopodlasia.pl 10 godzin temu
Gazeta Świąteczna była tygodnikiem ludowym ukazującym się w Warszawie od roku 1881 aż po wrzesień 1939. Wychodziła co niedzielę, niosąc wieści z kraju, przestrogi, opowiadania i porady. W naszym cotygodniowym cyklu Wieści z minionej niedzieli przypominamy artykuły sprzed blisko stu lat. Nie poprawiamy ich. Nie wygładzamy. Oddajemy głos minionej epoce.Dziś przytaczamy jeden z tekstów sprzed 94 lat. Opowiada on o starciu we wsi Dubica, gdzie mieszkanki nie dopuścili, by – jak określił to niejaki „Naoczny świadek” – setki dzieci pozbawiono nauki.Gazeta Świąteczna, 4 października 1931, strona 5Walka o szkołęDnia 2-go września we wsi Dubicy gminie Wisznicach, powiecie włodawskim, wynikł zatarg o szkołę. Policja z wójtem Stanisławem Brzozowskim na czele, nie mając uprawnień na piśmie, chciała zabrać ławki szkolne, pozbawiając nauki tym sposobem przeszło 100 dzieci. Ludność miejscowa, a zwłaszcza dzielne kobiety, wystąpiły ostro w obronie dzieci, nie pozwalając zabrać ławek.Przed szkołą wywiązała się walka pomiędzy kobietami a policjantami, którzy nałożyli bagnety i niemi torowali drogę do ławek. Policjanci wynieśli ławki z budynku szkolnego, ale natychmiast schwytały je śmiałe kobiety, które nie bały się rozlewu krwi, ale ostro wtargnęły między bagnety, wyrywając ławki z rąk policji i chowając je. Skutkiem téj walki było poturbowanie kilku kobiet, oraz liczne aresztowania i protokóły. To jednak nie przestraszyło ludności, która twardo obstaje przy szkole i domaga się otworzenia jej w Dubicy. Po kilkudniowém poszukiwaniu nie udało się policji odnaleźć ławek. Tam, gdzie świerki rosły gęstoPoczątki szkoły w Dubicy sięgają roku 1889. Kiedyś była to szkoła elementarna, niewielka, w budyneczku zaniedbanym, pod strzechą, z opłakanym wyposażeniem. Z dawnych zapisków kronik szkolnych wyczytać można, iż „w okresie przedwojennym otoczenie szkoły zostało zagospodarowane. Plac, został obsadzony pokaźną ilością drzew, gdzie przewagę stanowiły świerki. Brak było ogrodzenia. Budynek szkolny pokryty był słomianą strzechą, drewniany, bielony wewnątrz i zewnątrz sposobem domowym. Brak było w szkole najbardziej potrzebnych pomocy naukowych”.Dokładnych przyczyn walki o ławy szkolne w Dubicy nie znamy. Domyślać się jednak można, iż chodziło o zmianę porządku szkolnego i o przeniesienie nauki do sąsiedniej wsi, do Wisznic. W II Rzeczypospolitej zdarzały się zatargi między wsiami o to, gdzie ma znajdować się szkoła – czyli gdzie będą prowadzone lekcje i które dzieci będą miały bliżej. Akurat na wiosnę 1930 roku, czyli niespełna rok przed wspomnieniem o Dubicy w Gazecie Świątecznej, ruszyła budowa nowej szkoły w Wisznicach. Już w roku 1931 oddano do użytku duży budynek, murowany, piętrowy, z ośmioma salami, kancelarią kierownika i pokojem dla nauczycieli. Brakowało tylko szatni i sali ćwiczeń, ale i tak był to znaczny postęp wobec dawniejszych warunków.Nie musiało to jednak być wystarczającą zachętą dla matek z Dubicy, by z ochotą przenieść swoje pociechy do nowszej szkoły. Wtedy niewielu miało czym i kiedy dowozić dzieci do szkoły, a te skazane były raczej na podróże pieszo. Jednak, niewielu wtedy miało choćby buty.Siła matek w obronie naukiChoć w II RP od 1919 roku obowiązywał przepis nakładający na dzieci obowiązek uczęszczania do szkoły, w rzeczywistości wiejskiej jego wykonanie było iluzją. Ustawa przewidywała wyjątki: jeżeli szkoła była oddalona o więcej niż trzy kilometry, albo jeżeli rodzina znajdowała się w trudnej sytuacji materialnej, można było wystąpić o zwolnienie z obowiązku szkolnego. Takich podań – często pisanych przez rodziców analfabetów z pomocą urzędnika – było wiele. Proszono o zwolnienie z powodu braku butów, ubrań, pieniędzy na zeszyty czy konieczności pracy w gospodarstwie. Dzieci wiejskie były od najmłodszych lat obarczone obowiązkami domowymi i polowymi. Już w wieku pięciu lat pasły gęsi i kaczki, doglądały krów. Chłopcy częściej byli posyłani do szkół niż dziewczynki. Nauka była przywilejem, a nie prawem, a w patriarchalnej, biednej rzeczywistości międzywojennej wsi dziewczynki znajdowały się na samym dole drabiny potrzeb. W rodzinach chłopskich od najmłodszych lat przygotowywano je do roli „robotnej” – pomocnicy w domu, opiekunki młodszego rodzeństwa, pasionki, a w końcu żony i matki. Gdy tylko zaczynały chodzić, uczyły się, jak zamiatać izbę, przynosić wodę, doić krowy, sprzątać, gotować. Wszystko po to, by jak najszybciej stać się użytecznymi. Dla rodziny były obciążeniem, a jedyną szansą na pozbycie się ich było jak najszybsze wydanie za mąż.W książce „Chłopki. Opowieść o naszych babkach” Joanna Kuciel-Frydryszak opowiada o tym jak niektóre matki, zwykle same niepiśmienne, z ogromnym trudem i determinacją starały się, by ich córki choć trochę się nauczyły. W tajemnicy przed mężami wysyłały dzieci do szkoły lub pozwalały czytać. W sekrecie kupowały zeszyty czy ołówki, płacąc za nie śmietaną albo robocizną. Dla wielu ojców każda godzina poza domem oznaczała zmarnowany czas, bo córka, która poszła do szkoły, nie pasała w tym czasie gęsi, nie grzebała w ziemniakach, nie gotowała kaszy. Jej edukacja mogła być też powodem do bicia. Dzięki oporowi matek niektóre dziewczynki kończyły trzy, cztery klasy szkoły powszechnej, co w tamtym świecie było ogromnym sukcesem.Choć choćby jeżeli któraś nauczyła się pisać i czytać, jej edukacja często kończyła się przedwcześnie. W wieku dziewięciu, dziesięciu lat szła do służby do bogatszych gospodarzy, by zarobić na chleb. W zapisach inspektoratów szkolnych można znaleźć liczne podania o zwolnienie ze szkoły – bo są potrzebne „do usługi i pielęgnacji dzieci”, albo po prostu „bo jestem cała sierota i muszę służyć, żeby przeżyć”. A szkoła była dla wiejskich dziewczynek jedynym miejscem, gdzie mogły poczuć się kimś więcej niż tylko darmową siłą roboczą. Tam stawały się uczennicami, słuchanymi, zauważonymi. Czasem po raz pierwszy w życiu ktoś powiedział im, iż są zdolne, iż potrafią. Edukacja była postrzegana przez patriarchalną wieś jako coś potencjalnie niebezpiecznego. Dziewczynka, która czyta, może zacząć mieć własne zdanie, być bardziej świadoma świata poza wsią. Może nie zechce wyjść za mąż za wybranego kandydata, a może choćby wyjechać, uciec.WIĘCEJ TEKSTÓW Z SERII „WIEŚCI Z MINIONEJ NIEDZIELI”:Pożar w Białej. Łotry podpaliły stodółkę na ulicy KrzywejŁotr utonął w Bugu. We Włodawie ludzie sami wymierzyli sprawiedliwość
Idź do oryginalnego materiału