Amerykański sen i polska pogarda
W Stanach Zjednoczonych to klasyka dzieciństwa: mały stragan z lemoniadą, własnoręcznie pomalowany szyld i pełne dumy dziecko, które zarabia swoje pierwsze drobniaki. Czasem na rower, czasem na lody, czasem po prostu „bo chciało mieć własny biznes”.
W Polsce ten trend dopiero się przebija – głównie latem. Rodzice zachęcają dzieci do aktywności i przedsiębiorczości. A dzieci? Pełne entuzjazmu rozlewają napój, liczą monety, uczą się rozmowy z klientem. I spotykają się z reakcją, która może zmrozić choćby gorącą lemoniadę.
– Zobaczył stoisko mojej córki i powiedział, iż woli zjeść kebaba z dworca niż napić się tej lemoniady, bo przynajmniej wie, iż tam był sanepid. Dziecko się popłakało – mówi pani Julia z Katowic. – To był zwykły napój z wody, cytryny i cukru, wszystko robione przy mnie. Nie sprzedajemy trucizny.
„Niech się uczą zarabiać”
Dla wielu rodziców takie spontaniczne „stoisko” to lekcja życia. Nauka odpowiedzialności, przedsiębiorczości, odwagi. Coś więcej niż tylko zabawa.
– Zawsze wrzucam dzieciakom kilka złotych, choćby jeżeli nie jestem spragniona. Dla nich to duma, iż ktoś coś kupił. Nie chcę gasić w nich tej iskry – mówi Marta, mama dwóch chłopców z podwarszawskiego osiedla.
– To świetny pomysł na wakacje. Zamiast siedzieć w telefonie, robią coś kreatywnego. Uczą się, iż pieniądze nie spadają z nieba. I iż trzeba umieć rozmawiać z ludźmi, nie tylko klikać w ekran – dodaje pan Michał, tata 9-letniej Zuzi.
Wielu dorosłych chwali ten trend i wspiera dzieci, wrzucając choćby symboliczną złotówkę. Ale są też tacy, którzy widzą w tym jedynie… zagrożenie.
„Niehigieniczne, nielegalne, nie do zaakceptowania”
Pod postami na lokalnych grupach roi się od komentarzy typu: „Skąd wiadomo, iż ta woda czysta?”, „Kto to nadzoruje?”, „A jak ktoś się zatruje?”, „Przecież to handel bez zgody urzędu!”. I choć większość tych inicjatyw jest zupełnie niegroźna, niektórzy reagują, jakby dzieci handlowały bimbrem z bagażnika.
– To powinno być zakazane. Nigdy nie wiem, czy cytryny były umyte, czy ręce czyste, skąd woda. Dzieci są dziećmi, nie mają świadomości higieny – mówi pani Ewa, która od lat mieszka na dużym osiedlu w Gdańsku.
– Dla mnie to nie jest urocze, tylko nieodpowiedzialne. Rodzice powinni tłumaczyć, iż sprzedaż jedzenia to poważna sprawa. A nie pozwalać dzieciom robić z chodnika targowiska – dodaje pan Tomasz.
Czy naprawdę przeszkadzają nam dzieci?
Trudno oprzeć się wrażeniu, iż to nie o lemoniadę tu chodzi. Że prawdziwym problemem jest niecierpliwość wobec dzieci. Ich głos, ich inicjatywa, ich obecność w przestrzeni publicznej. Wielu dorosłych woli, gdy dzieci są ciche, niewidzialne, zajęte tabletem – a nie entuzjastycznie podchodzące z pytaniem: „Czy chce pani spróbować lemoniady?”.
Czy naprawdę tak bardzo boli nas dziecięca przedsiębiorczość? Czy zamiast oceniać jakość lodu w kubeczku, nie warto po prostu uśmiechnąć się i wrzucić te 2 złote do skarbonki?
Bo może bardziej niż woda z cytryną, zatruwa nas złośliwość i brak wyrozumiałości.
Zobacz także: Oto dlaczego nie kupuję lemoniady od dzieci. Tak wychowujemy pokolenie naciągaczy