– Z dwójką sobie radzimy, trzeci też się uda. Zbiorę jakieś dodatkowe zlecenia. Czy chcesz pozbyć się dziecka? – zapytał wprost mąż.
Kinga od kilku dni czuła się wyczerpana. Masa rzeczy do zrobienia, a jej jedynym pragnieniem było usiąść, a najlepiej położyć się i nie ruszać. Na sam widok jedzenia robiło jej się niedobrze. Test ciążowy potwierdził jej przypuszczenia.
Zaledwie dwa lata wcześniej wróciła z urlopu macierzyńskiego. Ledwo odetchnęła od pieluch i śpioszków, a tu znowu… Złoszcząca myśl. Mikołaj niedługo skończy pięć lat, a Zosia właśnie poszła do drugiej klasy. Dzieci potrzebują jej uwagi, a ona będzie zajęta noworodkiem. Czy zrozumieją? Nie będą zazdrosne o brata lub siostrę?
„Dziecko to przecież dar od Boga. Da Bóg dzieci, da i na dzieci. Co jeszcze mówią w takich sytuacjach? Ale czasy są niepewne, chociaż… Kiedy były pewne? choćby w wojnę kobiety rodziły. Co powiem w pracy? Że znów idę na macierzyński, potem ciągłe zwolnienia?”
„O jakiej pracy mowa z trójką dzieci? Więcej ust, a mniej zarobków… tylko pensja Damiana…” Kinga męczyła się wątpliwościami i nie śpieszyła się, by „uradować” męża. Czasu do namysłu jeszcze było.
Niedawno szef pytał, czy ktoś z zespołu nie planuje macierzyńskiego. Zrozumiałe obawy – w biurze pracowały głównie kobiety. Kinga, jak inni, zapewniła, iż ma komplet – chłopiec i dziewczynka – i na pewno nie wybiera się na kolejny urlop. A tu proszę.
„Czemu ciągle myślę o pracy? Rodzina i dzieci są najważniejsze, praca przecież…” Mijały dni, a Kinga wciąż ważyła argumenty, nie potrafiąc podjąć decyzji.
– Źle się czujesz? Jesteś blada i ciągle gdzieś myślami. Trzy razy pytałem, co kupimy Mikołajowi i Zosi na święta, a ty nie słuchasz. Czy coś się stało? – zapytał pewnego wieczoru mąż.
Wtedy Kinga wyznała wszystko. Damian chwilę milczał, po czym spytał:
– Co teraz zrobimy?
Nie zapytał: *„Co ty zrobisz?”*, tylko *„Co* my *zrobimy?”*. Właśnie tak, razem. I za to Kinga tak go kochała. Nie zostawi jej samej z tym brzemieniem. Zrobiło się jej wstyd, iż próbowała decydować sama. Ulżyło, jakby zdjęto jej z pleców ciężar. Podzieliła się obawami.
– Z dwójką sobie radzimy, trzeci też się uda – odparł stanowczo.
– Ale pójdę na macierzyński. Będziemy żyć tylko z twojej pensji. Nie wiadomo, kiedy wrócę do pracy, *czy* wrócę. Dostaniemy wprawdzie dodatki… – znów się zaniepokoiła.
– Jakoś damy radę. Zbiorę dodatkowe zlecenia. Czy chcesz usunąć ciążę? – zapytał bez ogródek.
– Nie wiem – przyznała szczerze. – Ty będziesz harować od świtu do nocy, ja kręcić się po domu z dziećmi. Tak nam życie przeleci… Nie wiem – powtórzyła.
– Z dwójką czy z trójką przeleci tak samo. Dobrze, mamy czas się zastanowić?
– Trochę jest.
– To nie spieszmy się. Wrócimy do tematu później, choć jestem pewien, iż już podjęłaś decyzję. Czy się mylę?
– Jak się wszyscy pomieścimy w dwóch pokojach? – Kinga rozejrzała się po ciasnym mieszkaniu po babci Damiana.
– Pogadam z rodzicami. Zaproponuję zamianę. Mają trzy pokoje dla dwojga. Myślę, iż się zgodzą. Tata sam to sugerował, gdy czekaliśmy na Zosię.
Kinga spojrzała na niego sceptycznie, ale nic nie powiedziała. Jak się spodziewała, teściowa przyjęła to z oburzeniem.
– Twoja żona specjalnie zaszła w ciążę, żeby wyłudzić większe mieszkanie. Kręci tobą, a ty jej ulegasz!
– Mamo, to mój pomysł. Kinga nie ma z tym nic wspólnego – bronił żony Damian.
– Więc *ty* chcesz nas pozbawić spokojnej starości? Nie spodziewałam się. Jesteśmy tu zadomowieni. W naszym wieku przeprowadzka to nie najlepszy pomysł. Ale wy myślicie tylko o sobie – oczy teściowej zaiskrzyły, a dłoń przycisnęła do serca.
– Mamo, nie dramatyzuj. Zapytałem. Nie chcesz, to nie. Coś wymyślimy.
– „Wymyślimy”… Może Kinga dokona aborcji? Macie dwójkę, to w sam raz. W dzisiejszych czasach. Wszystkim będzie łatwiej.
– Rozumiem, mamo.
Gdy Damian wrócił od rodziców z pochmurną twarzą, Kinga już wiedziała, o co chodzi, i nie pytała. Unikali tematu. Raz godziła się z myślą o kolejnym dziecku, by za chwilę wyobrażać sobie, jak wróci do pieluch, nieprzespanych nocy, rozdarta między dziećmi a tysiącem obowiązków…
Termin na aborcję się zbliżał, a Kinga wciąż nie była pewna. Pewnej nocy śniła się jej pięcioletnia dziewczynka, która biegała po mieszkaniu, śpiewając, a w dłoniach trzymała koszyczek, jak u Czerwonego Kapturka. „Co tam masz?” – spytała Kinga. Dziewczynka zajrzała do środka i podniosła na nią oczy pełne bólu. Kinga spojrzała – koszyk był pusty…
Najpierw ucieszyła się, iż urodzi córeczkę. Ale czemu koszyk był pusty? Sen wracał, niepokoił, nie dawał spokoju.
– Podjęłaś decyzję? – spytał pewnego wieczoru mąż.
– Tak… Nie – i Kinga opowiedziała mu o śnie.
– To tylko sen. Będziesz miała pomocnicę.
„Jaki on jednak wspaniały – pomyślała. – Urodzę. Z Damianem niczego się nie boję. Powinnam się cieszyć, iż nie namawia mnie na aborcję, a ja wciąż się waham.” – Przytuliła się do męża.
Decyzję przyspieszyło jeszcze jedno zdarzenie. Byli na urodzinach u przyjaciół. Dom jak z katalogu, a gospodyni – piękność rodem z okładki *Vivy*. Jedna rzecz psuła obraz – nie mieli dzieci. Gdy Mikołaj i Zosia biegali po pokoju, Kasia zabroniła Kingi ich uciszać.
– Niech się bawią. To szczęście, gdy słychać dziecięcy śmiech. Gdybym mogła, miałabym tyle dzieci, ile Bóg dał – powiedziała ze smutkiem.
– Są przecież nowoczesne metody – zauważyła Kinga.
– Mówisz o in vitro? Myślisz, iż nie próbowaliśmy? – Kasia westchnęła. – Już jestem gotowa na adopcję, ale mążW końcu Kinga zrozumiała, iż choćby strach i niepewność nie mogą przysłonić największego daru, jakim jest życie, i przycisnęła dłoń do brzucha, w którym znów zaczęło bić nowe serce.