Miały być sielskie wakacje na górskich szlakach
Kiedy ktoś mnie dziś pyta, czy warto jechać w góry z bardzo małymi dziećmi, odpowiadam bez wahania: nie. Mówię to z pełnym przekonaniem, bo sama przekonałam się o tym boleśnie.
Było lato, piękne słońce, a my – młodzi, pełni entuzjazmu rodzice – zapakowaliśmy w samochód 3-miesięcznego niemowlaka, energicznego 2-latka, chustę do noszenia i wózek. Kierunek: Bieszczady, więc byłam pewna, iż łagodne pagórki to nie Tatry, więc 2-latek pohasa po łąkach, pójdziemy na jakiś lekki szlak.
W planach – spacery po szlakach, pikniki z widokiem, rodzinne zdjęcia na tle połoniny. W rzeczywistości – 10 dni spędzonych... na podwórku wiejskiej agroturystyki.
Okazało się, iż szlaki górskie i wózek to duet, który po prostu się nie uda. Chusta pomaga, ale tylko przez chwilę – bo niemowlak chce jeść, trzeba go przewinąć, a starszak nagle postanawia, iż nigdzie dalej nie idzie. Mąż po dwóch dniach żałował wyjazdu, a ja udawałam optymizm, chociaż w środku miałam ochotę spakować się i wrócić do domu.
Owszem, 2-latek miał energię. Ale energię do biegania po płaskim podwórku, nie do wspinania się na szczyty. Każda próba wyjścia w góry kończyła się po kilkuset metrach. Albo ktoś się nudził, albo marudził, albo chciał na ręce. My – zamiast podziwiać widoki – podziwialiśmy wiejską huśtawkę i kury sąsiada.
Mierzcie siły na zamiary
Teraz kiedy chłopcy kończą przedszkole, wreszcie zaczynamy faktycznie chodzić po Bieszczadach. Powoli, na krótsze trasy, z plecakami pełnymi przekąsek i z przerwami na wszystko, co przyjdzie im do głowy.
Na wymagające szlaki, jak te w Tatrach, jeszcze długo poczekamy. Bo góry to nie jest miejsce "na zaliczenie" – trzeba mieć siłę, chęci i minimum samodzielności.
Patrząc wstecz, myślę, iż tamten pierwszy wyjazd był po prostu za wcześnie. Dla nas to była frustracja, dla dzieci – nuda. Dziś wolę powiedzieć rodzicom wprost: jeżeli wasze marzenie o górskich wakacjach kłóci się z realiami, np. wiekiem waszych dzieci, lepiej poczekajcie. Góry nie uciekną, a wy unikniecie rozczarowania.
Bo choć w teorii brzmi to pięknie, w praktyce urlop z maleństwem i dwulatkiem w górach to raczej survival niż odpoczynek. I mówię to ja – ta, która kiedyś myślała, iż "z dziećmi da się wszystko".