Zastanów się, jak będziesz żyć dalej, jeżeli niewinne dziecko twojego męża, Daria, trafi do domu dziecka…
Weekend, można by poleżeć w łóżku. Ale Magdalena przeciągnęła się, odrzuciła kołdrę i wstała. Umyła się, zaparzyła świeżą herbatę, piła małymi łykami, patrząc przez okno na smętne podwórko z ogołoconymi drzewami i kałużami po deszczu. Niebo zasnuwała szara, ciężka chmura, lada chwila mogłaby zacząć sypać drobnym śniegiem.
Ale trzeba było wyjść, choćby po to, by wynieść śmieci. Męczyło ją siedzenie w domu i użalanie się nad sobą. Nic już nie da się zmienić, Piotra nie da się przywrócić. Gdy umiera bliska osoba, wydaje się, iż część nas też odchodzi. Magdalena czuła pustkę, której nie mogła niczym wypełnić, choć bardzo się starała. Czas nie leczy ran, tylko zagrzebuje ból głębiej, zaciera wspomnienia. Była zmęczona cierpieniem, tęsknotą i łzami. Jak żyć, skoro Piotra już nie ma? Po co?
Poznali się na studiach. Na pierwszym wykładzie usiadł obok niej. Był sympatycznym chłopakiem, który, tak jak ona, patrzył na świat z ciekawością i radością. Potem razem biegali po korytarzach, szukając sal wykładowych, w przerwach pędzili do stołówki.
Na piątym roku rozumieli się bez słów, jak małżeństwo po latach wspólnego życia.
— Jak ja będę żył bez ciebie? Nie wyobrażam sobie. Zdajemy egzaminy i się rozjeżdżamy. Słuchaj, a może nie rozstawać się? — zapytał kiedyś Piotr.
— I co proponujesz? — odparła Magdalena.
— Wyjdź za mnie — wyrzucił z siebie.
— Robisz mi oświadczyny? — spoważniała. — Myślałam, iż nigdy nie doczekam się tego od ciebie. A teraz powiem: tak.
— Naprawdę? — ucieszył się.
— Czemu się cieszysz? Do małżeństwa potrzebna jest nie tylko deklaracja i chęć bycia razem. Potrzebna jest miłość.
— Zżyliśmy się przez te lata studiów. Kto powiedział, iż cię nie kocham? A ty? Kochasz mnie?
Magdalena wiele razy zadawała sobie to pytanie. Za każdym razem odpowiadała, iż kocha. Umarłaby, gdyby Piotr zakochał się w innej. Pod koniec sierpnia wzięli ślub. Magdalena mieszkała z rodzicami, a Piotr przyjechał na studia z małego miasta.
Rodzice obojga zebrali pieniądze i kupili parze małe mieszkanko. Bez słów oboje zdecydowali, iż z dziećmi poczekają. Magdalena miała wrażenie, iż to wszystko jest jakby nierealne, jak gra. Ale czas mijał, żyli razem i byli szczęśliwi. Dwa lata później Piotr razem z przyjacielem, Marcinem, otworzyli małą firmę.
Ona nie chciała ryzykować, została w dotychczasowej pracy. Gdyby im się nie udało, przynajmniej miałaby stały dochód. Ale Piotrowi i Marcinowi się udało. Magdalena też zaczęła pracować w ich firmie, zajęła się księgowością, żeby uniknąć niemiłych niespodzianek.
Dwa lata później kupili większe mieszkanie, samochód, raz czy dwa w roku jeździli za granicę. Przywozili stamtąd mnóstwo zdjęć i filmów. Po śmierci męża Magdalena usunęła wszystkie pliki z pulpitu komputera. Nie mogła na nie patrzeć — od razu zalewała się łzami.
Pamiętała tamten nieszczęsny dzień w najdrobniejszych szczegółach. Był weekend. Jedli śniadanie. Nagle zadzwonił do Piotra telefon, a on zaczął się spieszyć.
— Gdzie idziesz? — zapytała.
— Marcin nawalił, klient się wkurzył, chce zwrotu kasy. Muszę jechać. — Pocałował ją w policzek w drzwiach i wyszedł.
Gdyby wiedziała, iż widzi go po raz ostatni… Nie miała żadnych przeczuć. Potem żałowała, iż pozwoliła mu wyjść samemu.
Godzinę później zadzwonili z policji i powiedzieli, iż Piotr miał wypadek, a ona ma przyjechać do szpitala. Natychmiast wezwała taksówkę i pojechała. Gdyby Piotr nie żył, powiedzieliby jej to od razu. Wierzyła, iż mąż żyje, dopóki kapitan, który ją spotkał, nie zaprowadził jej do kostnicy na identyfikację.
Ze śmiercią Piotra skończyło się też życie Magdaleny. Pogrzebem zajął się Marcin. Powiedział, żeby się nie przejmowała, nie spieszyła z powrotem do pracy, dała sobie czas…
Magdalena przebrała się. Całe przedpołudnie chodziła w szortach i t-shircie. Piotrowi się to podobało, mówił, iż wygląda w tym seksownie.
Minęły ponad dwa miesiące, czas wyjść z tej samotniczej nory. Magdalena musi wziąć się w garść. Przecież teraz jest współwłaścicielką połowy firmy Piotra. Jutro poniedziałek, pora zrobić pierwszy krok. A jeżeli nie da rady, zaproponuje Marcinowi wykupienie jej udziału, wyjedzie gdzieś odpocząć, a potem znajdzie inną pracę.
Wyszła na zewnątrz, zabierając ze sobą worek ze śmieciami. Na dworze nie było tak zimno, jak się wydawało przez okno. Wyrzuciła śmieci i postanowiła pospacerować. Zmarzła, weszła do sklepu, a wyszła z nową sukienką w kolorze chabrowym. Nie mogła się oprzeć. Musi przecież w czymś chodzić do pracy, a stare sukienki wisią na niej jak na wieszaku.
Jej przyjaciółka Kamila powiedziała kiedyś, iż jeżeli to ona zginęłaby, a nie Piotr, on nie zamknąłby się w czterech ścianach. Magdalena wtedy się z nią zgodziła. Piotr by cierpiał, ale pracowałby dalej — firma wymaga ciągłej uwagi. Mężczyźni są inni, mniej wrażliwi.
Następnego dnia Magdalena przyszła do biura i oprócz komplementów dostała współczujące spojrzenia i szepty za plecami. Dokumentów i umów było tyle, iż ręka bolała ją od podpisywania. Pierwsze czytała uważnie, ale w końcu zmęczyła się i tylko przebiegała wzrokiem po kolejnych stronach, nie zagłębiając się w treść.
Do domu wróciła autobusem. Samochodu Piotra po wypadku nie dało się naprawić. Zrobiło się jej gorąco, wysiadła dwa przystanki wcześniej i postanowiła pójść pieszo. Lekki, niebieski szalik na szyi powiewał na wietrze. Zaraz minie skwer i będzie już prawie w domu.
— O, wystroiła się. Pieniędzy ma od męża od groma, to czego się nie stroić? A iż dziecko głoduje, to już jej nie obchodzi — usłyszała za sobą głos i zatrzymała się.
Na ławce siedziała kobieta około siedemdziesMagdalena odwróciła się, spojrzała na kobietę i zrozumiała, iż teraz, gdy zna prawdę, nie pozwoli, by niewinne dziecko Piotra cierpiało – postanowiła pomóc Darii, nie dla męża, nie dla siebie, ale dla tego malca, który był częścią świata, jaki kochała.