*Dzienniczek osobisty*
Dzisiaj znów się nad sobą użalam, ale nie mogę przestać myśleć o tamtym zdaniu: „Jak będziesz żyć dalej, skoro niewinne dziecko twojego męża, Danka, trafi do domu dziecka?”
Miałam wolne, mogłam pospać, ale wstałam wcześniej. Umyłam się, zaparzyłam świeżą herbatę i piłam małymi łykami, patrząc przez okno na ponury podwórzowy krajobraz — oberwane gałęzie drzew, kałuże po wczorajszym deszczu. Niebo zasnuwała szara, ciężka chmura, jakby za chwilę miał zacząć się sypać drobny, mokry śnieg.
Ale musiałam wyjść, chociażby po to, by wynieść śmieci. Dość już tego siedzenia w domu i rozczulania się nad sobą. Nic nie zmieni przeszłości. Wojtka nie przywrócę. Kiedy umiera bliska osoba, wydaje się, iż część nas umiera razem z nią. Czułam pustkę, której — mimo wszelkich starań — nie potrafiłam niczym wypełnić. Czas nie leczy ran, tylko zagłusza ból, zaciera wspomnienia. Zmęczyły mnie już łzy i rozpacz. Jak żyć, skoro Wojtka nie ma? Dla kogo?
Poznaliśmy się na uczelni. Na pierwszym wykładzie usiadł obok mnie. Był sympatycznym chłopakiem, patrzącym na świat z taką samą ciekawością i euforią jak ja. Potem biegaliśmy razem po korytarzach, szukając sal, przemykaliśmy na przerwach do stołówki.
Na piątym roku rozumieliśmy się bez słów, jak małżeństwo, które spędziło razem lata.
— „Jak ja będę bez ciebie żył? Nie wyobrażam sobie. Zdamy egzaminy i rozjedziemy się w różne strony. Słuchaj, a może nie rozstawać się?” — spytał kiedyś Wojtek.
— „Co proponujesz?” — odparłam, udając obojętność.
— „Wyjdź za mnie” — wybuchnął.
— „To ma być oświadczyny?” — spoważniałam. — „Myślałam, iż nigdy się tego nie doczekam. A teraz powiem: tak.”
— „Naprawdę?” — roześmiał się.
— „Z czego się cieszysz? Samo pragnienie bycia razem to za mało. Trzeba jeszcze kochać.”
— „Przez te lata zrośliśmy się ze sobą. Kto ci powiedział, iż cię nie kocham? A ty? Kochasz mnie?”
Wiele razy zadawałam sobie to pytanie. I zawsze odpowiadałam: tak. Umarłabym, gdyby Wojtek spojrzał na inną. W sierpniu wzięliśmy ślub. Mieszkałam z rodzicami, a on przyjechał na studia z małego miasta.
Rodzice dołożyli się do małego mieszkanka dla nas. Oboje, bez słów, postanowiliśmy odłożyć decyzję o dzieciach. Wszystko wydawało mi się wtedy jeszcze niepoważne, jak zabawa. Ale czas mijał, żyliśmy razem i byliśmy szczęśliwi. Dwa lata później Wojtek z przyjacielem, Krzysztofem, założyli małą firmę.
Ja nie chciałam ryzykować — zostałam w starej pracy. Gdyby im się nie udało, przynajmniej ja miałabym stałe zarobki. Ale Wojtek i Krzysiek wypłynęli na szerokie wody. I ja w końcu do nich dołączyłam, przejęłam księgowość, żeby uniknąć niespodzianek.
Po dwóch latach kupiliśmy większe mieszkanie, samochód, jeździliśmy dwa razy w roku na zagraniczne wakacje. Przywoziliśmy stamtąd mnóstwo zdjęć i nagrań. Po śmierci męża wszystkie pliki schowałam głęboko w folderach. Nie potrafiłam na nie patrzeć — zaraz zalewaPo latach, gdy firma znów zaczęła prosperować, spotkałam Dankę przypadkiem na stacji benzynowej, trzymającą za rękę chłopca z oczami jak u Wojtka, i wtedy zrozumiałam, iż niektóre rany nigdy nie przestaną boleć, ale można nauczyć się z nimi żyć.