Szanowna Redakcjo,
chcę opisać sytuację, która wydarzyła się kilka dni temu na placu zabaw i do dziś nie daje mi spokoju. Niby drobiazg, niby nic wielkiego, a jednak poczułam coś między złością a bezradnością. I im dłużej o tym myślę, tym bardziej widzę, iż problem leży dużo głębiej niż jedno nieprzyjemne zachowanie.
Byłam tam z moją czteroletnią córką, Hanią. Dzieci biegały, wspinały się, było gwarno i radośnie. W pewnym momencie zawołałam ją, żeby podała mi czapkę, którą zostawiła na ławce. Powiedziałam po prostu: „Haniu, chodź na chwilę”.
W tej samej sekundzie obok mnie rozległ się śmiech. Głośny, szyderczy, zupełnie niepasujący do atmosfery tego miejsca. Dwie mamy, stojące z boku, spojrzały na mnie z rozbawieniem, po czym jedna z nich powiedziała szeptem-nieszeptem (tak, żeby wszyscy słyszeli): „Boże, znowu jakaś Hania, kiedy ta głupia moda się skończy. Jak można tak dzieciom robić?”.
Poczułam, jakby ktoś mnie spoliczkował. Bo co adekwatnie miałam zrobić? Przeprosić za imię własnego dziecka? Wyjaśnić im, iż wybrałam je, bo ma dla mnie i mojego męża znaczenie? Że nosiła je moja babcia, iż jest dla nas ważnym fragmentem rodzinnej historii?
Ale najbardziej zabolało mnie coś innego. To, iż ich dzieci stały obok i wszystko słyszały. Patrzyły, jak ich mamy kpią z cudzego imienia, jak oceniają i wyśmiewają coś, co dla kogoś innego jest niezwykle ważne. Przecież właśnie tak uczy się dzieci poniżania – nie przez wielkie, dramatyczne sceny, tylko przez codzienne drobiazgi, które dorośli robią bez refleksji.
Widziałam po mojej Hani, iż usłyszała. Spytała później: „Mamo, dlaczego ta pani się śmiała?”. I wtedy zabrakło mi słów. Jak wytłumaczyć czterolatce, iż dorosła kobieta pozwala sobie na ocenianie dziecka tylko dlatego, iż nie pasuje jej jego imię? Jak przekazać jej, iż nie wszyscy dorośli są przykładem, z którego warto brać przykład?
Nie piszę tego, żeby robić aferę o imiona. Piszę, bo mam dość tej kultury komentowania, wyśmiewania, oceniania. Tego poczucia, iż można powiedzieć wszystko, byle było „śmiesznie”. A przecież obok stoją dzieci, które chłoną to jak gąbka. A potem powtarzają.
Może warto czasem ugryźć się w język. Zanim wybuchniemy śmiechem z cudzego wyboru, cudzego wyglądu, cudzych decyzji – warto pomyśleć, czy naprawdę chcemy, by nasze dzieci robiły to samo. Bo one będą robiły dokładnie to, czego je uczymy.
Z poważaniem,
Czytelniczka
Zobacz także: „Zenek!” – usłyszałam na placu zabaw. Chwilę później rozległ się szyderczy śmiech












