1/72 Eyes of the Fleet
E-2C Hawkeye
Eduard – 2153
Trochę już czasu minęło od ostatniej premiery eduardowskiej edycji współczesnego samolotu bojowego. Poprzedni taki to zdaje się ich F-5 Freedom Fighter made by AFV Club, do tego w skali 1/48, zresztą recenzowany przeze mnie na stronie. Tym razem Czesi nieco zaskoczyli, bo nie dość iż ich wydanie (albo jak kto woli: przepak) to dość nietypowa maszyna zwiadu elektronicznego, to jeszcze zestaw pachnący świeżością. Jest to bowiem tegoroczny model Hellera i szczerze mówiąc nie pamiętam czy kiedykolwiek Eduard taką świeżynkę wypuścił na rynek.
Zestaw zapakowany jest w dużym, niezwykle efektownym graficznie opakowaniu, co widać na zdjęciu. W środku zmieściły się wypraski modelu, dwa duże arkusze kalkomanii, malutka blaszka fototrawiona, maski, odrobina żywic i naturalnie instrukcja obsługi. I trzeba pochwalić Czechów, bo niewielu jest producentów modeli, którzy zostawiają tyle luzu w pudle, co jest istotne gdy po obejrzeniu chce się wszystko wsadzić do środka. Albo dopchnąć dodatkami pieczołowicie gromadzonymi przez lata.
Naturalnie, na boku opakowania mamy miniaturki 4 malowań dostępnych w zestawie. I naklejkę z logiem Hellera, jakby ktoś miał wątpliwości czyje to wypraski.
Ale żeby nie chwalić zbytnio, to teraz ponarzekam. Wydanie Eyes of the Fleet to naturalnie klasyczna Limited Edition Eduarda, czyli zestaw ubogacony dodatkami własnymi wydawcy. I niestety, z roku na rok tych dodatków jest coraz mniej, a ta edycja jest już naprawdę ubożuchna. Bo prócz słusznej ilości kalkomanii (o których za chwilę), dostaliśmy w pudełku mikroskopijną blaszkę PE oraz – tylko i wyłącznie – odlewane z żywicy koła i standardowe maski. I to wszystko, czyli niewiele. A model samolotu takiego jak Hawkeye aż prosi się o więcej. Choćby zamienniki śmigieł, czy – tutaj popuszczę wodze fantazji – mechanizm składania skrzydeł, z którymi miniatura E-2 wygląda niezwykle efektownie. No ale cóż, to tylko marzenia, rzeczywistość za to skrzeczy w pudełku.
To, co rzuca się w oczy po otwarciu opakowania, to dwa wielkie arkusze z kalkomaniami. Jeden to, rzecz jasna, wszelkiej maści stencilsy czy imitacje tablic przyrządów. Drugi zaś – naprawdę wielki – to w dużej części malowania samych maszyn oraz oznaczenia.
Bo zestaw zawiera w sumie 4 różne kamuflaże (jak wspominałem), bogato zdobione malunkami na kadłubie, jak i na antenie samolotu. I tutaj kolejne „szkodaże”, bo aż się prosi, żeby choćby te malunki można było wykonać od masek, których Eduard naturalnie dla nas nie wyciął. Ale za to są kalkomanie. Kalkomanie wykonane przez Czechów, z całym bagażem zalet i wad takiego rozwiązania. Przy czym zalet jest dużo mniej. Na pewno warto docenić sporą ilość wszelkich napisów eksploatacyjnych i oznaczeń.
Ale co z tego gdy wszystkie te naklejki pokryte są tym słynnym, eduardowski filmem, który po nałożeniu i wyschnięciu najlepiej jest zdjąć. A nie jest to zadanie proste ani przyjemne. Trudno mi sobie choćby wyobrazić jak będzie wyglądać takie łuszczenie przezroczystej błonki z wielkich, czasami choćby kilkunastocentymetrowych kalkomanii. Nie muszę chyba dodawać, iż przy takiej operacji uszkodzenie samej kalkomanii jest bardzo łatwe. Nie można też przeoczyć faktu, iż eduardowskie kalkomanie nie grzeszą najlepszym odwzorowaniem kolorów, szczególnie mało nasyconej czerwieni, a kolor żółty u nich uparcie jest szarawy i bez ognia. W ogóle wszystkie intensywne i ciemne kolory, jak czerń i granat, są pokryte przebarwieniami i nie mam pewności czy to od tego zdejmowalnego filmu, czy po prostu pokrycie kolorem jest nierówne. Choć jak uczy mnie doświadczenie, po zdjęciu tej nieszczęsnej bezbarwnej powłoki kolory lubią wtedy odrobinę zyskiwać na intensywności.
Do tego drobne napisy eksploatacyjne z reguły zlewają się w całość, więc sama jakość wydruku jest tu po prostu słaba.
Tak, czy inaczej, oglądając te arkusze, człowiek wzdycha i wspomina, iż jeszcze kilka lat temu takie zestawy specjalne Eduarda w dużej części kupowało się dla kalkomanii Cartografa…
Acha, tradycji stało się zadość i arkusze jak to u Edka, lepią się do papierowych osłonek, wiec radzę po kupnie gwałtownie je zdjąć i więcej nie nakładać.
No dobrze, przejdźmy w końcu dla modelu, bo nie dla kalkomanii ten zestaw powinno się kupować. Jak wspominałem, E-2C Hellera to bardzo nowy produkt, ledwie sprzed kilku miesięcy. W pudełku znajdziemy 6 wyprasek, z czego jedna to elementy przezroczyste, a reszta wykonana z bardzo jasnego, szarego plastiku. Wyprasek takich jest 5, z czego jedna, z drobnicą, jest zdublowana. To, co od razu rzuca się w oczy, to znaczna ilość elementów, w tym także tych drobnych i najdrobniejszych. Wniosek: model do najłatwiejszych w budowie nie powinien należeć, ale to ucieszy tych, którzy lubią dobre detale. Ja lubię.
Ogólnie, kadłub, skrzydła i wszystkie pomniejsze części są zaprojektowane i wykonane starannie. Detale są bardzo ostre, powierzchnie gładkie, nie ma mowy o nadlewkach czy zanikających liniach podziału. Także detale wytłoczone na plastiku, np. elementy mechanizmu składania skrzydeł, jak na tę skalę robią dobre wrażenie.
I to jest fajne, natomiast trochę mniej fajna jest dziwna maniera, w jakiej wykonano sam model. Nie wspominałem przecież jeszcze o nitowaniu i liniach podziału. Te ostatnie są bardzo wyraźnie zaznaczone, choćby odrobinę za bardzo; na mój gust są trochę za grube. I do tego mocno gryzą się z nitowaniem, które jest tak drobne i delikatne, iż na pierwszy rzut oka po prostu ginie przy tych liniach. Na zdjęciach nie widać tak wyraźnej różnicy, jak w rzeczywistości – zapewniam. Nie wiem jak to wyjdzie w finale, po położeniu washa, ale obawiam się iż te nity mogą tam trochę zanikać. I raczej trudno je będzie poprawić, bo upchane są bardzo gęsto, więc przenitowanie ich bez wcześniejszego zlikwidowania nie wchodzi w grę. To wszystko jest jednak sporą wadą, bo na tle tych naprawdę fajnych, szczegółowych detali, czuć tutaj jakiś wizualny dysonans. Trochę szkoda.
Sam podział modelu zaprojektowany jest tradycyjnie (2 połówki kadłuba, oddzielne skrzydła, itp.) i choć sprawia na początku wrażenie mocno pociętego, to nie bez powodu. Heller zaprojektował kilka ważnych opcji, jak wspomniana możliwość składania skrzydeł (swoją drogą – jak już wspominałem – ta maszyna w takiej konfiguracji wygląda niezwykle imponująco), a to pociąga za sobą konieczność odpowiedniego podziału. Było nie było, te 6 wyprasek pełnych drobnych części nie wzięło się z niczego.
Tak więc roboty z klejeniem będzie tu sporo. choćby w porównaniu z co bardziej skomplikowanymi modelami współczesnych myśliwców, Hawkaye jest miniaturą bardzo wymagającą i niewątpliwie pracochłonną. Pozostaje pytanie jak wygląda kwestia spasowania tych wszystkich części.
Ale mimo tego, ramki wydają się dość zachęcające i apetyczne. Mimo, iż pocięte na kawałki, takie elementy maszyny jak gondole silników, czy powierzchnie sterowe skrzydeł, robią dobre wrażenie, a to wszystko dzięki starannemu wykonaniu.
Naturalnie imponująca jest wielka antena, główna ozdoba całej maszyny. Także na ramce.
W ogóle, im dłużej oglądałem te wypraski, tym bardziej kojarzyły mi się one z charakterystycznym stylem projektowania i wykonania co lepszych zestawów Airfixa. Wszystkie jest wyraźne, solidnie zaznaczone, szczegółowe. Może niezbyt to finezyjne, ale za to podobają mi się te ostre krawędzie wszystkich detali.
Mimo iż E-2 to samolot zwiadu elektronicznego i nie przenosi żadnych podwieszeń, to Heller zadbał o opcjonalność budowy. Nie jest tego wiele, ale mimo tego możliwości konfiguracyjne miniatury są przyjemne. Mamy tu wspomnianą już możliwość złożenia skrzydeł do pozycji postojowej, konfigurację powierzchni sterowych skrzydeł, czy też otwarte wejście dla załogi. Wnętrze to jedynie kokpit pilotów, i tyle. Więc jeżeli ktoś liczył na przedział operatorów systemów, to niestety – nie ma tu niczego takiego.
Znajdziemy na wypraskach także dwa rodzaje śmigieł, do użycia w zależności od wybranego malowania i tym samym wersji samolotu no i wspominane mechanizmy składania skrzydeł, ładnie zdetalowane.
Wracając jeszcze na chwilę do detali, to warto podkreślić dość mocne pocięcie podwozie główne, a konkretnie goleń. Ładne złożenie tychże nie będzie na pewno należało do najłatwiejszych. I tutaj ciekawostka, której nie spotyka się w modelarstwo zbyt często: Heller zaproponował dwa rodzaje kół głównego i przedniego podwozia. Na ugiętej i nieugiętej oponie. Na szczęście Eduard uprościł wybór i zaoferował żywiczne zamienniki tylko w jednym rodzaju, choć trzeba mu oddać sprawiedliwość, iż żywice wyglądają znacznie lepiej w porównaniu z oryginałami. Choćby dlatego iż mają wytłoczone bieżniki.
A skoro już przy dodatkach jesteśmy, to w pudełku znajdziemy jeszcze zestaw masek. Takich jak to Eduard zwykle robi, czyli ciętych w papierze Kabuki. Maski wyłącznie do wspomnianych kół oraz oszklenia kabiny, czyli nic ponad standard.
Byłbym zapomniał na koniec. Są przecież blaszki fototrawione, o czym wspominałem na początku. Naprawdę malutki arkusik nie zawiera wiele, w dużej mierze zamienniki anten i uchwytów, ale są też i przydatne rzeczy, jak siatki do wydechów silników, czy wycieraczki szyb kabiny. Naturalnie, gdyby ktoś szukał, to Eduard wydał swego czasu pełnoprawne i bogate zestawy blaszek do tego samego modelu, przy premierze zestawu Hellera.
Na tym tle stosunkowo najmniej interesująco wypada wypraska z częściami przezroczystymi. To nie myśliwiec, i przejrzystość materiału nie jest tak kluczowa, jak przy dużych owiewkach. Tutaj połowa części to małe okienka, jakich sporo w tym samolocie, plus trochę drobnych, szklanych elementów. Wykonane to jest dość przyzwoicie, kilka więcej można o tych szkiełkach powiedzieć.
No i na koniec została jeszcze instrukcja montażu. Dość ładnie wydana, jak to u Eduarda, ale nie pozbawiona błędów. Ot choćby – co mi się rzuciło w oczy – nie ma tu słowa o tym gdzie i jak przyklejać wycieraczki z blaszek PE do szyb. Za to ładne i czytelne są schematy malowań, z dokładnymi kolorami z palety Gunze.
Reasumując: Heller zrobił fajny model E-2C, który warto kupić, ale niekoniecznie dla dodatków Eduarda, a już szczególnie kalkomanii. Eyes of the Fleet może tylko przypominać, jak fajne zestawy specjalne robili kiedyś Czesi.
Dariusz Żak
Zestawy przekazane do recenzji przez firmę Eduard