**Dzisiaj, 8 lat temu, oddano mi nie moją córkę. Moja jest w obcej rodzinie. Oto, co zrobiłam…**
Wszystko zaczęło się od drobiazgu od małej, pozornie nic nieznaczącej rzeczy. Joanna choćby nie przypuszczała, iż ten szczegół otworzy przed nią przepaść, w którą nie da się zajrzeć bez drżenia. Wszystko zaczęło się od truskawek.
Natalia jej córka, jej świat, jej oddech, jej dziewięć lat życia wypełnionych miłością nagle pokryła się czerwonymi plamami po kawałku słodkiego deseru. Nic strasznego pomyślała Joanna. Alergia zdarza się. Ale gdy lekarz, nie patrząc w historię choroby, rzucił: No cóż, u niektórych tak bywa na owoce, coś w jej piersi zadrżało. W ich rodzinie nigdy nie było alergii. Ani u niej, ani u męża, ani u rodziców. Nigdy.
A potem oczy.
Brązowe. Głębokie jak noc, jak czekolada, jak oczy męża. A Joanny były szaroniebieskie, jak poranne niebo nad morzem. Patrzyła na córkę i nie poznawała. Nie było w niej ani jednej swojej cechy. Ani kształtu brwi, ani linii podbródka, ani choćby nawyku mrużenia oczu w jasnym świetle, który Joanna odziedziczyła po babci i który chciałaby przekazać całemu światu.
Genetyka to skomplikowana sprawa uśmiechnął się pobłażliwie lekarz, przeglądając wyniki. Rekombinacja genów, mutacje… Może u babci od strony męża było podobnie?
Joanna milczała. Nie szukała wymówek. Słuchała nie rozumem, ale sercem. A serce matki nie da się oszukać. Bije w rytm dziecka, choćby jeżeli to dziecko nie jest jej. A teraz biło nie tak. Pękało.
Nocą, gdy dom pogrążył się w ciszy, gdy mąż spał, a Natalia wtuliła się w kołdrę z pluszowym zającem, Joanna otworzyła starą, zakurzoną kartonową pudło z najwyższej półki szafy. Leżały tam dokumenty z porodówki pieluszka, opaska z imieniem, zdjęcie z różową czapeczką i akt urodzenia. Czytała każdą linijkę jak modlitwę. I nagle wzrok zahaczył o podpis pielęgniarki.
Niewyraźne, jakby celowo pokręcone gryzmoły. Jakby ktoś chciał, by nikt tego nie odczytał. Jakby ktoś wiedział, iż pewnego dnia ktoś będzie szukał prawdy.
I Joanna zaczęła kopać.
Najpierw po cichu, po omacku, jak ślepiec w ciemności. Potem z desperacją osaczonego zwierzęcia, z wściekłością matki, która nagle zrozumiała, iż może stracić wszystko. Znalazła w sieci kobiety, które rodziły tego samego dnia, w tym samym szpitalu. Trafiła na Agnieszkę kobietę z sąsiedniej dzielnicy, z taką samą córeczką, o tym samym imieniu: Natalia.
Spotkały się w kawiarni. Jesienny deszcz stukał w szyby, jakby ostrzegał. Dziewczynki siedziały przy sąsiednim stoliku, śmiały się, dzieliły chipsami. I nagle Joanna zobaczyła tamta Natalia, obca, spojrzała na nią. I uśmiechnęła się. Tak samo. Dokładnie tak, jak uśmiechała się jej Natalia. Dokładnie tak, jak uśmiechała się ona sama w dzieciństwie.
Ty ty jesteś jej matką? wyszeptała Joanna, czując, jak kula wspina się z brzucha do gardła, jak drżą jej dłonie, jak świat zaczyna się rozpływać.
Agnieszka zbladła. Jej oczy się rozszerzyły. Patrzyła na Joannę jak na widmo z przeszłości. I w tej chwili obie kobiety zrozumiały: coś poszło nie tak. Bardzo nie tak.
Test DNA postawił kropkę. Zimną, czarną jak nagrobna płyta.
Wynik: Nie jest biologiczną matką.
Joanna stanęła przed wyborem, którego żadna matka nie powinna podejmować. Sąd. Skandale. Rozbite rodziny. Dzieci rozerwane na kawałki. Albo milczenie. Życie, jak gdyby nic się nie stało. Dalsze kochanie tej, która wyrosła w jej dłoniach, w jej objęciach, w jej sercu.
Mamo, co się stało? nie jej córka pociągnęła ją za rękę, patrząc z niepokojem. Płaczesz?
Nic, słoneczko Joanna zaci







