Gdy Dominika zobaczyła dwie kreski na teście ciążowym, siedziała na zimnej podłodze łazienki, ściskając plastikowy pasek tak mocno, jakby od tego zależało wszystko. Wokół panowała cisza — zbyt przejmująca. Tylko szum w uszach, urywany oddech i jedno pytanie wirujące w głowie: “Co teraz ze mną będzie?”
Miała zaledwie dwadzieścia cztery lata. Młoda, ambitna, z dobrą pracą w prestiżowej firmie w Krakowie, świeżo wziętym kredytem na mieszkanie i życiem, które skrupulatnie układała krok po kroku. Dzieci? W najbliższych pięciu latach na pewno nie. A już na pewno nie w takich okolicznościach i nie z takim mężczyzną.
Był żonaty. I to nie byle jak — miał już dwójkę dzieci. Dom, rodzinę, kochającą żonę — wszystko, czego można pragnąć. A jednak pojawił się w życiu Dominiki jak huragan: pewny siebie, dojrzały, magnetyczny. Nigdy nie obiecywał, iż zostawi żonę. Wręcz przeciwnie — otwarcie przyznawał, iż ją kocha. Ale jeżeli Dominika zajdzie w ciążę… “zapewni wszystko”. Dziecko będzie miało pełne wsparcie, tylko bez dram, krzyków i niszczenia jego życia.
Gdy dotarło do niej, iż nosi w sobie nowe życie, nie spała przez trzy noce. Wiedziała, iż to może być jej jedyna szansa. jeżeli usunie ciążę, być może nigdy nie zostanie matką. Nie mogła do tego dopuścić. I podjęła decyzję: urodzi. Za wszelką cenę.
Ale świat nie był na nią gotowy. Matka płakała. Siostra — jedyna, która ją wsparła. Brat machnął ręką: “Twoje życie, twoje problemy”. A ojciec… Ojciec był przerażający w swoim gniewie.
— Rodzić?! Spłodzone z żonatym?! Bez ślubu, bez męża?! Zhańbiłaś nasze nazwisko! Nie masz dla mnie już córki!
Wykrzyczał to na całe mieszkanie. I od tamtej chwili zamilkł na zawsze. Ani telefonu, ani słowa. choćby spojrzenia w jej stronę. Kazał rodzinie zapomnieć, iż istnieje. Matka próbowała protestować — przez tydzień nie odezwał się do niej ani słowem.
Dominika urodziła sama. Córkę nazwała Kinga. Jasnowłosa, z wielkimi piwnymi oczami i śmiechem, od którego serce topniało. Jej ojciec przysyłał pieniądze, ale nie pojawiał się osobiście. Dominika rozumiała: od dzisiaj są tylko one.
Czas mijał. Kinga rosła — radosna, żywiołowa, bystra. Dominika pracowała, dźwigała ciężar samotnego rodzicielstwa, próbując być i matką, i ojcem. Czasem było trudnie nie do zniesienia, ale Kinga była warta każdej bezsennej nocy, każdej łzy.
Minęło sześć lat, gdy jej brat — ten sam, któremu wcześniej było wszystko jedno — ożenił się. I zaprosił siostrę z siostrzenicą na ślub.
— Tata będzie — uprzedził. — Ale i tak chcę, żebyście były. Sam was podwiozę.
Dominika długo się wahała. Bała się spojrzenia ojca, tego chłodu, który już znała. Ale pojechała. Dla brata. Dla córki.
Wesele było huczne i głośne. Goście śmiali się, tańczyli. Dominika trzymała się na uboczu, unikając wzroku ojca. On również udawał, iż jej nie widzi. Ale Kinga była dzieckiem — biegała, bawiła się, była wszędzie. I w pewnym momencie Dominika straciła ją z oczu. Serce zamarło.
Wtedy… ujrzała coś, czego choćby w najbardziej śmiałych marzeniach by nie wymyśliła. W kącie sali siedział jej ojciec. A obok — Kinga. Grali w coś, on coś jej szeptał, a ona chichotała. Trzymał ją za rękę. Patrzył na nią tak, jak nigdy nie patrzył choćby na Dominikę w dzieciństwie.
Goście zerkałi, szepcząc między sobą. Wszyscy wiedzieli, jak odciął się od córki. Wszyscy widzieli, jak lód w jego oczach topniał.
Późnym wieczorem, gdy impreza miała się ku końcowi, podszedł do Dominiki. Niepewnie. Powściągliwie.
— Zostańcie dziś u nas. Z Kingą. Macie gdzie spać.
To nie były przeprosiny. Ale to był początek.
Od tamtej pory odwiedzała rodziców co weekend. Ojciec sam zabierał wnuczkę do parku, kupował prezenty, śmiał się jak nigdy dotąd. Nigdy nie wracał do przeszłości. Uczył się na nowo być ojcem — może nie dla córki, ale dla córki swojej córki. A Dominika… Wreszcie znów poczuła, iż nie jest sama. Że została wybaczona. Że znów jest kochana.
Czasem droga do domu jest najtrudniejsza. Ale jeżeli na jej końcu ktoś na ciebie czeka — to znaczy, iż warto było.