No tak, rozumiem, iż nie jesteście zobowiązani! Ale to przecież wasza własna krew! Czy naprawdę zostawicie chłopca zimą bez ciepłej odzieży? Saszku, czy ja cię tak wychowywałam? naciskała teściowa.
Telefon leżał na stole. Po kilku rodzinnych awanturach Szymon nauczył się jednego: kiedy dzwoni jego mama, lepiej włączyć głośnomówiący i rozmawiać z Lidią Stefanówną razem z Martą. W przeciwnym razie rozłoży ich na łopatki po kolei.
Lidia Stefanówno, przecież nie odmawiamy pomocy sprzeciwiła się Marta. Ale skoro tak wam ciężko z Władkiem, to oddajcie go nam. Ania nie ma nic przeciwko, rozmawiałam z nią.
Teściowa milczała przez chwilę. Pewnie ważyła w myślach, co jest dla niej korzystniejsze: zrzucić z siebie niechciane obowiązki czy zachować kontrolę nad córką. Wygrała ta druga opcja.
choćby nie wiecie, na co się porywacie! odparła pogardliwie Lidia. Przecież nigdy nie mieliście ani dziecka, ani choćby kota. Oboje pracujecie całymi dniami, kto się nim zajmie? Myślicie, iż dzieci rosną jak chwasty? Dziecko potrzebuje opieki, uwagi, ciepła!
Rozumiem to spokojnie powiedziała Marta. Ale skoro tak wyszło, jakoś byśmy sobie poradzili. Mogłabym rzucić pracę. Traktujcie to jak urlop macierzyński zamiast Ani.
Aha, a na co będziecie żyć, bogacze?
Sami przecież mówiliście, iż zarabiam grosze. Jakoś byśmy się bez tych groszy obeszli.
Teściowa zamilkła. Szymon westchnął zmęczony: Marta była w ich rodzinie nowa, ale on miał już dość tego ciągłego nacisku.
No dobrze. Stawiacie mi ultimatum w końcu burknęła Lidia. Proszę bardzo. Jesteście młodzi, głupi, nie rozumiecie, w co się pakujecie. Ja wam chcę pomóc, biorę cały ciężar na siebie. Ale róbcie, co chcecie. Tylko pamiętajcie: gdy wy tu swoje ego demonstrujecie, dziecko marznie i choruje przez was.
Po tych słowach teściowa się rozłączyła. Marta przysiadła obok Szymona, przytuliła go i przypomniała sobie, jak to wszystko się zaczęło…
…A początkowo Lidia Stefanówna wydawała się sympatyczną, choć kapryśną kobietą. Przyjmowała Martę w swoim domu z uśmiechem, choć ta jeszcze nie była jej synową. Lidia szykowała stoły, aż uginały się od jedzenia, a gdy młodzi wyjeżdżali, wręczała im torby pełne zapasów.
Szybko weszła w życie Marty. Dzwoniła codziennie, pytała, czy wszystko w porządku, czy Szymon jej nie krzywdzi, zapraszała w gości. Pewnego razu choćby pomogła załatwić miejsce w szpitalu dla matki Marty przez znajomych lekarzy. Marta była jej za to ogromnie wdzięczna.
Ale zauważała też coś innego. Wystarczyło nie odebrać telefonu lub przerwać rozmowę w pośpiechu, a teściowa stawała się zupełnie inną osobą. Potem przez tygodnie nie dzwoniła pierwsza, mówiła z wyższością i wyraźnie czekała na przeprosiny.
No tak, teraz wszyscy tacy zajęci, iż już mnie nie potrzebują mówiła wtedy obrażona.
Marta śmiała się, próbowała żartować, ale czuła, iż ta „troska” jest jakaś kleista, uzależniająca.
Lidia miała nie tylko syna, ale i córkę, Anię. Siostra Szymona też budziła w Marcie mieszane uczucia. Ania prawie się nie uśmiechała, wzdrygała się przy głośniejszych dźwiękach, zawsze uciekała do swojego pokoju. Marta tłumaczyła to wiekiem Ania miała wtedy tylko szesnaście lat. Pewnie nudziło jej się wśród starszych.
A czym Ania się interesuje? zapytała kiedyś Marta przed świętami. Bo już nie wiem, co jej kupić.
Niczym się nie interesuje odparła zirytowana Lidia. Całe dni wpatrzona w telefon. Wszystko jej nie tak, wszystko za trudne. Leniuszek…
Wtedy Marta zrozumiała, iż między matką a córką coś jest nie tak. Jej własna mama nigdy by tak nie powiedziała. Zawsze chwaliła Martę i doskonale wiedziała, co lubi.
Z czasem Marta przekonała się, iż Lidia nie lubi Ani. Mogła uśmiechać się do synowej, a zaraz potem krzyczeć na córkę za niedomyte naczynia. Złe koleżanki, nieodpowiednie ubrania, niewłaściwa muzyka… I to tylko to, co Marta widziała.
Nic dziwnego, iż Ania w wieku osiemnastu lat gwałtownie wyszła za mąż. Nie z miłości, ale z chęci ucieczki z domu.
Co za głupia! oburzała się Lidia. Związała się z jakimś miernotą. Myśli, iż szczęście gdzieś tam na nią czeka? Porzuci ją po miesiącu!
Gdy Ania uciekła spod skrzydeł matki, cała uwaga Lidii skupiła się na Marcie i Szymonie. jeżeli wcześniej wydawała się Marcie dziwaczną, ale dobrą kobietą, teraz nie wiedzieli, gdzie się schować. Natrętne rady, niespodziewane wizyty, ciągłe pytania: „Kiedy w końcu wnuki?” Pełen zestaw.
Marto, może pora rzucić ten twój sklep? Dostajesz tam grosze powiedziała kiedyś Lidia. Załatwiłabym ci lepszą pracę. Większa pensja, lepsze warunki.
Marta już wiedziała: wystarczy raz się zgodzić, a będzie wiecznie winna. Oczywiście niewdzięczna, bo teściowa oczekiwałaby całkowitego podporządkowania. A w razie czego równie łatwo mogłaby sprawić, iż Martę zwolnią.
Nie, dziękuję, lubię swoją pracę. Mam fajny zespół odpowiedziała.
Lidia natychmiast się obraziła, zacisnęła usta, odwróciła się do okna.
No, jak chcesz burknęła. Chcę dla was dobrze, żebyście nie żyli od pierwszego do pierwszego. Ale skoro nie chcesz iść do przodu…
Co do Ani, Lidia miała prawie rację. Jej małżeństwo nie rozpadło się po miesiącu, ale po półtora roku. W tym czasie Ania zdążyła urodzić.
Choć Marta i Ania nie były blisko, pewnego dnia dziewczyna nie wytrzymała. Najpierw poprosiła o rady, potem wybuchnęła płaczem.
On prawie nie nocuje w domu skarżyła się. Mówi, iż u kolegów, ale ja nie jestem głupia… Kilka razy go przyłapałam. Nie wiem, gdzie śpi, ale na pewno nie u nich. I to tylko wierzchołek góry lodowej… Już kilka razy na mnie podniósł rękę.
Aniu, to źle… Lepiej odejdź od niego. Tu już żadne rady nie pomogą.
Dokąd? Do matki? Nie, dziękuję,







