Chciałam pomóc synowi, a stałam się niepotrzebna we własnym życiu: historia matki, która poświęciła siebie dla rodziny.

twojacena.pl 5 dni temu

Zawsze byłam z tych kobiet, które żyją dla swoich dzieci. Od nieprzespanych nocy, gdy syn był malutki, po niepokoje o jego przyszłość, gdy stał się nastolatkiem. Wcześnie posiwiałam, wiele oddałam, wiele poświęciłam, ale robiłam to z miłości – przecież Kacper to mój jedynak. I tak, gdy skończył 31 lat, uznałam, iż najwyższy czas pomyśleć trochę i o sobie.

Kacper ożenił się osiem lat temu. Ja i swatowie opłaciliśmy wesele, a ja w prezencie wręczyłam im kopertę z gotówką – niech sami zdecydują, na co wydadzą. Młodzi zaraz po ślubie wynajmowali dwupokojowe mieszkanie w dobrej dzielnicy. Podobało mi się, iż radzili sobie sami – nie każda para może pozwolić sobie na osobne lokum.

Ale po kilku latach zaczęły się problemy finansowe. Wtedy syn przyszedł do mnie po pomoc. Miałam pasywny dochód – wynajmowałam mieszkanie, które dostałam po byłym mężu. Najemca był wspaniały: samotny mężczyzna, bez awantur, płacił w terminie, nie narzekał. Gdy jednak dowiedziałam się, iż synowa jest w ciąży, pomyślałam – trzeba pomóc.

Wykwaterowałam lokatora i oddałam mieszkanie Kacprowi z żoną. Pomyślałam – no cóż, na jakiś czas odmówię sobie ulubionych krewetek i ryb, jakoś wytrzymam. Ale pomogę rodzinie. Do tego synowa nagle stała się dla mnie miła – zapraszała w gości, pytała o zdanie.

Minęły trzy lata. Trzy lata żyli w tym mieszkaniu, nie płacąc ani grosza. A ja wciąż nie umiałam poprosić, żeby się wyprowadzili. Wiecie, dobre relacje to czasem pułapka. Trudno być „tą złą”, która przypomni o należności. Ale zaczęłam zauważać, iż sama się męczę: senność, ociężałość, nadprogramowe kilogramy. Jem byle co, bo oszczędzam. Wszystko dla nich.

Pewnego dnia odważyłam się. Spokojnie, bez pretensji, zapytałam syna: „Kacper, może byście już poszukali swojego mieszkania? W końcu macie daleko do pracy, a ofert nie brakuje.” On tylko się zaśmiał. A synowa dodała, iż „dziecko jeszcze małe, niech trochę jeszcze posiedzą”.

Spróbowałam wytłumaczyć, iż bycie mamą nie oznacza wiecznego poświęcania się. Że można znaleźć coś bliżej przedszkola. Ale rozmowa potoczyła się w złym kierunku. Urazili się. A ja poczułam się winna. Winna za to, iż po prostu zapragnęłam normalnie żyć.

Tydzień później swatowie zaprosili mnie na urodziny jakiegoś krewnego – podobno widzieliśmy się na weselu. Nie miałam ochoty iść, ale nalegali: „prezent niepotrzebny, przyjdź po prostu”. No to przyszłam.

Tam czekała mnie niespodzianka. Wszystkie oczy były na mnie skierowane. Tematem wieczoru stała się moja „okrutność” – jak można pozbawiać młodą rodzinę dachu nad głową? Co ważniejsze: pieniądze czy spokojne życie syna i wnuka? Dziesięć osób, wszyscy potępiają. Nikt nie chciał słuchać, jak ja się przez ten czas czułam.

W efekcie ustalili, iż Kacper z rodziną zostaną w mieszkaniu, ale teraz będą płacić – symboliczną kwotę, połowę rynkowej stawki. W praktyce – jeszcze mniej. A ja oficjalnie zostaję właścicielką, mam prawo żądać remontu, terminowych opłat i tak dalej. Teoretycznie sprawiedliwie, ale ta decyzja została mi narzucona. Po prostu padłam ze zmęczenia.

Czuję, iż ta „umowa” nic dobrego nie przyniesie. niedługo zaczną się kłótnie, pretensje. Ale wyboru nie mam. Teraz już wiem: jak coś zepsują, niech naprawiają na swój koszt. Chcę wierzyć, iż uda nam się zachować dobre relacje. Ale jeżeli nie – cóż, taka cena ich wyboru. Chciałam inaczej… Ale nie chciano mnie słuchać.

Idź do oryginalnego materiału