**Cienie przeszłości: historia o miłości i przebaczeniu**
W spokojnym miasteczku Kazimierz Dolny, gdzie stare lipy rzucały cienie na wąskie uliczki, Marek z irytacją pomyślał: *”No proszę, jeszcze tylko popłacz!”*
Podjechali pod dom. Jego żona, Kinga, siedziała w samochodzie, ciężko opierając się o drzwi. Marek przewrócił oczami: *”O, teraz jeszcze muszę jej otworzyć.”* Ale ona już próbowała wysiąść sama. Szarpnął klamką ze złością, omal jej nie przewracając.
— Uważaj, niezdaro! — mruknął, prowadząc ją do mieszkania.
Wniósł torby, rzucił je pod drzwi, czekał, aż Kinga, utykając, dotrze do pokoju, i rzucił:
— Będę późno.
Odwrócił się i wyszedł. Odpalił auto i jeździł bez celu po mieście, by zagłuszyć złość. Potrzebował odpoczynku. Zadzwonił do kolegi z pracy, Tomka. Tamten zaprosił go na testowanie nowej gry. Marek wpadł.
Słowo po słowie, przy piwie, rozmowa zeszła na osobiste tematy. Marek wysypał wszystko: jak wygasła namiętność, jak codzienność pochłonęła radość, jak Kinga *”dręczy go, wyjadając mózg łyżeczką”*. Opowiedział o Kasi z działu sprzedaży — młodej, lekkiej, zawsze uśmiechniętej. Ona *”przypadkiem”* go dotknie, podchwyci żart. Z nią zapomina o problemach.
**Kinga**
— Czemu nie jedziemy na wakacje w lipcu? — zapytałam, gdy wracaliśmy do domu.
Marek wybuchnął. Krzyczał, uderzył w kierownicę. Jego twarz wykrzywiła się ze złości. Odwróciłam się do okna, łzy same napłynęły. Co ja takiego zrobiłam? Tylko zapytałam! Ostatnio stał się nerwowy, drażliwy.
Moja przyjaciółka Ania zasugerowała: *”Może ma kogoś?”* Opowiedziała o swoim mężu, Jacku. Ten też się zmienił, gdy pojawiła się *”ta jedna z pracy”*. Młoda, zaczęła rzucać oczami, i Jacek *”popłynął”* — zaczął się modnie ubierać, używać młodzieżowych słów typu *”cringe”*, *”lol”*. Ania mało się nie spaliła ze wstydu, gdy Jacek przed kolegami ich syna zaczął paplać te *”haha”* i *”xdxd”*. Synowi też było głupio.
W końcu Ania nie wytrzymała. Zrobiła awanturę, spakowała Jackowi walizkę i wysłała go *”na reedukację”* do jego matki. Zadzwoniła do teściowej, żartując, iż *”oddaje nastolatka”*. Ta odparła: *”Wieź do domu dziecka, taki nam niepotrzebny. Albo do wariatkowa.”* Potem Jacek dostał taki wycisk od matki, iż *”oświecił się”* w mig. Ani ulżyło.
Z Markiem tak nie wyjdzie. On jest inny. Czuję, iż nikogo jeszcze nie ma. Ale coś jest nie tak.
**Marek**
Siedziałem u Tomka, a myśli krążyły wokół Kingi. Co się z nią stało? Gdzie podziała się ta lekkość? Ciągle w problemach, przyczepiła się z tymi wakacjami… Przypomniałem sobie Kasię — jej śmiech, jak dziś w kafeterii po pracy śmiała się z moich żartów.
I wtedy Kinga zadzwoniła. Poprosiła, żebym ją odebrał z pracy i wstąpił do sklepu. Cały nastrój — w pizdu. Kasia tak spojrzała, gdy powiedziałem, iż muszę iść. A Kinga! Kto ją prosił, żeby się szarpała do pracy ze spuchniętą nogą? Skręciła kostkę, noga opuchnięta, mogłaby siedzieć w domu! Ale nie, *”bez niej tam nie dadzą rady”*.
Kręciłem telefonem, myśląc, czy zadzwonić do Kasi. Wybrałem numer… I wtedy Tomek:
— O co chodzi? Do Kasi dzwonisz?
Zaciąłem się, zrobiło mi się głupio.
— Spadam, Tom, — mruknąłem.
— Miałem taką swoją *”Kasię”*. Miała na imię Ola, — zaczął. — Przez nią rozjebałem rodzinę. Córkę widuję tylko w weekendy. Żona wyszła za mąż, podobno szczęśliwa. Ja też byłem szczęśliwy, Marcin. Ale krótko. Wziąłem coś złego za szczęście. A jak zrozumiałem — było za późno. Mieszkam sam, gram w gierki. Prosiłem żonę o przebaczenie, ale powiedziała: *”Wybaczyłam, ale z zdrajcą żyć nie będę.”* Postawiłem się na jej miejscu — i zrozumiałem: ja też bym nie dał rady.
Tomek zamilkł, a ja poczułem, jak coś ściska mi gardło.
— Pomyśl, zanim zadzwonisz, — dodał.
Pożegnałem się i wyszedłem. Telefon zadzwonił. Myślałem, iż Kinga, ale nie — Kasia.
— Halo, dzwoniłeś? — zaśpiewała.
— Nie, przez przypadek, — burknąłem.
— A może wpadniesz? Też przypadkiem, po drodze. Lubię białe półsłodkie…
Zrobiło mi się niedobrze. Od niej, od siebie. Rozłączyłem się. Dzwoniła raz za razem. Odrzucałem, siedząc w aucie. Zostawiła mi wiadomość głosową: nazwała mnie tchórzem, dzieckiem. Nie odpisałem, usunąłem jej numer i zablokowałem.
Wróciłem do domu. Torby przez cały czas stały w przedpokoju. Kinga siedziała w ciemności przy stole, wpatrzona w okno. Usiadłem naprzeciw.
— Kin… — zacząłem.
Odkręciła się. Twarz miała opuchniętą od płaczu. Coś ukłuło mnie w sercu.
— Kin, musimy pogadać, — zacząłem, plącząc się w słowach.
Mówiłem chaotycznie: tłumaczyłem się, żałowałem, trochę ją obwiniałem. Słuchała w milczeniu.
— Pojadę do mamy, — powiedziała cicho. — Wezmę zwolnienie. Pomyśl, Marek, czego chcesz w życiu. Nie stawiam cię przed wyborem, ale chcę, żebyś zdecydował, co jest dla ciebie ważne.
Wyszła, a ja zostałem sam. Nie przestałem jej kochać, to pewne. Ale co się ze mną dzieje? Może się zepsułem?
Całą noc przesiedziałem, wpatrzony w ścianę.
**Kinga**
Nie było go cztery godziny. Myślałam: co się z nami stało? Tak strasznie zniszczyć to, co budowaliśmy latami. Boli. Pewnie śmiesznie brzmi to z ust kobiety po czterdziestce, ale… chyba przestał mnie kochać. Zmęczył się. Już mnie nie chce.
Może ma drugą młodość? Ja raczej nie chcę więcej dzieci — nasz syn ma dwadzieścia dwa, cóW końcu wróciliśmy do siebie, niepewni, ale gotowi spróbować od nowa, bo czasem wystarczy nie uciekać, by odnaleźć to, co wciąż jest ważne.