Cienie przeszłości: opowieść o miłości i przebaczeniu

newsempire24.com 6 godzin temu

**Cienie przeszłości: historia o miłości i przebaczeniu**

W spokojnym miasteczku Kazimierz Dolny, gdzie stare lipy rzucały cienie na wąskie uliczki, Marek z irytacją pomyślał: *”No proszę, jeszcze tylko popłacz!”*

Podjechali pod dom. Jego żona, Kinga, siedziała w samochodzie, ciężko opierając się o drzwi. Marek przewrócił oczami: *”O, teraz jeszcze muszę jej otworzyć.”* Ale ona już próbowała wysiąść sama. Szarpnął klamką ze złością, omal jej nie przewracając.

— Uważaj, niezdaro! — mruknął, prowadząc ją do mieszkania.

Wniósł torby, rzucił je pod drzwi, czekał, aż Kinga, utykając, dotrze do pokoju, i rzucił:

— Będę późno.

Odwrócił się i wyszedł. Odpalił auto i jeździł bez celu po mieście, by zagłuszyć złość. Potrzebował odpoczynku. Zadzwonił do kolegi z pracy, Tomka. Tamten zaprosił go na testowanie nowej gry. Marek wpadł.

Słowo po słowie, przy piwie, rozmowa zeszła na osobiste tematy. Marek wysypał wszystko: jak wygasła namiętność, jak codzienność pochłonęła radość, jak Kinga *”dręczy go, wyjadając mózg łyżeczką”*. Opowiedział o Kasi z działu sprzedaży — młodej, lekkiej, zawsze uśmiechniętej. Ona *”przypadkiem”* go dotknie, podchwyci żart. Z nią zapomina o problemach.

**Kinga**

— Czemu nie jedziemy na wakacje w lipcu? — zapytałam, gdy wracaliśmy do domu.

Marek wybuchnął. Krzyczał, uderzył w kierownicę. Jego twarz wykrzywiła się ze złości. Odwróciłam się do okna, łzy same napłynęły. Co ja takiego zrobiłam? Tylko zapytałam! Ostatnio stał się nerwowy, drażliwy.

Moja przyjaciółka Ania zasugerowała: *”Może ma kogoś?”* Opowiedziała o swoim mężu, Jacku. Ten też się zmienił, gdy pojawiła się *”ta jedna z pracy”*. Młoda, zaczęła rzucać oczami, i Jacek *”popłynął”* — zaczął się modnie ubierać, używać młodzieżowych słów typu *”cringe”*, *”lol”*. Ania mało się nie spaliła ze wstydu, gdy Jacek przed kolegami ich syna zaczął paplać te *”haha”* i *”xdxd”*. Synowi też było głupio.

W końcu Ania nie wytrzymała. Zrobiła awanturę, spakowała Jackowi walizkę i wysłała go *”na reedukację”* do jego matki. Zadzwoniła do teściowej, żartując, iż *”oddaje nastolatka”*. Ta odparła: *”Wieź do domu dziecka, taki nam niepotrzebny. Albo do wariatkowa.”* Potem Jacek dostał taki wycisk od matki, iż *”oświecił się”* w mig. Ani ulżyło.

Z Markiem tak nie wyjdzie. On jest inny. Czuję, iż nikogo jeszcze nie ma. Ale coś jest nie tak.

**Marek**

Siedziałem u Tomka, a myśli krążyły wokół Kingi. Co się z nią stało? Gdzie podziała się ta lekkość? Ciągle w problemach, przyczepiła się z tymi wakacjami… Przypomniałem sobie Kasię — jej śmiech, jak dziś w kafeterii po pracy śmiała się z moich żartów.

I wtedy Kinga zadzwoniła. Poprosiła, żebym ją odebrał z pracy i wstąpił do sklepu. Cały nastrój — w pizdu. Kasia tak spojrzała, gdy powiedziałem, iż muszę iść. A Kinga! Kto ją prosił, żeby się szarpała do pracy ze spuchniętą nogą? Skręciła kostkę, noga opuchnięta, mogłaby siedzieć w domu! Ale nie, *”bez niej tam nie dadzą rady”*.

Kręciłem telefonem, myśląc, czy zadzwonić do Kasi. Wybrałem numer… I wtedy Tomek:

— O co chodzi? Do Kasi dzwonisz?

Zaciąłem się, zrobiło mi się głupio.

— Spadam, Tom, — mruknąłem.

— Miałem taką swoją *”Kasię”*. Miała na imię Ola, — zaczął. — Przez nią rozjebałem rodzinę. Córkę widuję tylko w weekendy. Żona wyszła za mąż, podobno szczęśliwa. Ja też byłem szczęśliwy, Marcin. Ale krótko. Wziąłem coś złego za szczęście. A jak zrozumiałem — było za późno. Mieszkam sam, gram w gierki. Prosiłem żonę o przebaczenie, ale powiedziała: *”Wybaczyłam, ale z zdrajcą żyć nie będę.”* Postawiłem się na jej miejscu — i zrozumiałem: ja też bym nie dał rady.

Tomek zamilkł, a ja poczułem, jak coś ściska mi gardło.

— Pomyśl, zanim zadzwonisz, — dodał.

Pożegnałem się i wyszedłem. Telefon zadzwonił. Myślałem, iż Kinga, ale nie — Kasia.

— Halo, dzwoniłeś? — zaśpiewała.

— Nie, przez przypadek, — burknąłem.

— A może wpadniesz? Też przypadkiem, po drodze. Lubię białe półsłodkie…

Zrobiło mi się niedobrze. Od niej, od siebie. Rozłączyłem się. Dzwoniła raz za razem. Odrzucałem, siedząc w aucie. Zostawiła mi wiadomość głosową: nazwała mnie tchórzem, dzieckiem. Nie odpisałem, usunąłem jej numer i zablokowałem.

Wróciłem do domu. Torby przez cały czas stały w przedpokoju. Kinga siedziała w ciemności przy stole, wpatrzona w okno. Usiadłem naprzeciw.

— Kin… — zacząłem.

Odkręciła się. Twarz miała opuchniętą od płaczu. Coś ukłuło mnie w sercu.

— Kin, musimy pogadać, — zacząłem, plącząc się w słowach.

Mówiłem chaotycznie: tłumaczyłem się, żałowałem, trochę ją obwiniałem. Słuchała w milczeniu.

— Pojadę do mamy, — powiedziała cicho. — Wezmę zwolnienie. Pomyśl, Marek, czego chcesz w życiu. Nie stawiam cię przed wyborem, ale chcę, żebyś zdecydował, co jest dla ciebie ważne.

Wyszła, a ja zostałem sam. Nie przestałem jej kochać, to pewne. Ale co się ze mną dzieje? Może się zepsułem?

Całą noc przesiedziałem, wpatrzony w ścianę.

**Kinga**

Nie było go cztery godziny. Myślałam: co się z nami stało? Tak strasznie zniszczyć to, co budowaliśmy latami. Boli. Pewnie śmiesznie brzmi to z ust kobiety po czterdziestce, ale… chyba przestał mnie kochać. Zmęczył się. Już mnie nie chce.

Może ma drugą młodość? Ja raczej nie chcę więcej dzieci — nasz syn ma dwadzieścia dwa, cóW końcu wróciliśmy do siebie, niepewni, ale gotowi spróbować od nowa, bo czasem wystarczy nie uciekać, by odnaleźć to, co wciąż jest ważne.

Idź do oryginalnego materiału