Czekaj na mnie, droga przyjaciółko!

twojacena.pl 5 dni temu

„Zaczekaj na mnie, Weroniko Kazimierzówna!”

Dzwonek rozbrzmiał, a szkolne korytarze powoli opustoszały. Nauczyciele rozchodzili się do klas, poganiając spóźnialskich uczniów.

Za oknami szumiała młoda zieleń, a słońce kusiło, by wyjść na zewnątrz. Weronika zatrzymała się przed drzwiami do sali. Jak uczniom, i jej marzyło się, by rzucić wszystko i wyjść na wiosenną przechadzkę po mieście. Westchnęła i weszła do klasy. Uczniowie siódmej „B” hałaśliwie wstali.

— Dzień dobry. Proszę usiąść — powiedziała, przechodząc do nauczycielskiego biurka.

— Kogo dziś nie ma? — zapytała, rzucając szybkie spojrzenie po klasie.

Zgrabna Ania Nowak wstała i po angielsku oznajmiła, iż Kowalska jest chora, a brakuje też Tomka Wiśniewskiego. Zawsze reagowała najszybciej, bo najlepiej radziła sobie z angielskim. Po klasie przetoczył się pomruk.

— Franek, co z Tomkiem? — spytała Weronika po polsku.

Franek Kowalczyk był jego sąsiadem.

Wszyscy w szkole wiedzieli, iż ojciec Tomka rok temu wyszedł z więzienia, nie pracował, pił i bezlitośnie znęcał się nad żoną. Syn też dostawał w skórę, gdy stawał w jej obronie. Tomek często przychodził na lekcje z siniakami. Przed WF-em czekał, aż wszyscy wyjdą z szatni, by koledzy nie zobaczyli śladów przemocy. Ale i tak wiedzieli. Franek opowiadał.

Weronika współczuła chłopcu. Był bystry, dojrzały jak na swój wiek. W trudnych rodzinach dzieci gwałtownie dorastają. Uczył się dobrze, łatwo chwytał nowe tematy. Tylko angielski sprawiał mu problemy, ale się starał.

Po studiach Weronika wróciła do swojej szkoły jako anglistka. Nie chciała zostawić matki samej, więc nie wyjechała do Warszawy ani nie zatrudniła się w prywatnej szkole, jak wielu jej kolegów.

Starsze klasy uczyła bardziej doświadczona nauczycielka. Weronice przypadła podstawówka. Na początku oczywiście próbowali jej przeszkadzać, ale w końcu polubili młodą wychowawczynię. Ubierała się skromnie, ale pod maską powagi często przebijał się ciepły uśmiech.

Dziewczyny naśladowały jej sposób bycia, a chłopcy chowali zauroczenie za chamstwem. W tym roku Weronika została wychowawczynią siódmej „B”.

— Weroniko Kazimierzówno, jego ojciec znów się upił, bił matkę Tomka. Krzyki słychać było w całym bloku. W nocy „karetka” zabrała kobietę do szpitala. Tomek zadzwonił, gdy ojciec zasnął. Policja go zabrała, a Tomka też — dopóki nie znajdą krewnych.

— Co?! — krzyknęła Weronika i znów spojrzała na klasę. Uczniowie w milczeniu czekali na jej słowa.

— Dobrze, po lekcjach pójdę na komisariat i dowiem się więcej.

Rozległy się westchnienia ulgi.

Przed oczami Weroniki stanęła twarz trzynastoletniego Tomka. Ile razy pytała, czy potrzebuje pomocy, ale tylko przestrasznie kręcił głową. Często łapała jego przenikliwe spojrzenie, od którego rumieniła się i gubiła wątki.

Klasa zamarła w oczekiwaniu.

— No dobrze, zaczynamy… — powiedziała, udając energię.

Na przerwie Weronika poszła do dyrektora.

— Panie Janie, Wiśniewski…

— Wiem, Weroniko Kazimierzówno. Dzwonili z policji. Szukają rodziny. jeżeli nie znajdą, trafi do domu dziecka. Ojcu grozi więzienie, a matka… Oby przeżyła. Wiesz, dom dziecka to też nie cukierki. Trudno powiedzieć, co gorsze.

— Chcę iść na komisariat, wesprzeć go.

— Jako wychowawczyni masz prawo. Ale nie radzę się w to mieszać. Widziałem już różne sytuacje. — Zmęczonym gestem dał do zrozumienia, iż rozmowa skończona.

Spotkanie z Tomkiem się odbyło. W pokoju z jaskrawymi ścianami i tandetnymi meblami chłopak od razu spytał:

— Co z mamą?

Weronika zawahała się. Nie pomyślała, by sprawdzić.

— Jest w szpitalu. Nie wolno jej odwiedzać. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. — Starała się brzmieć pewnie.

— Zamkną ojca? Oby — w jego głosie zadrżała wściekłość. Weronika zauważyła, jak ściąga rękaw bluzy, by ukryć ślady na nadgarstku.

— Masz jakąś rodzinę? Wujków, ciotki? — spytała życzliwie.

— Nie wiem. choćby gdybym miał, nikogo nie obchodzę. Dziękuję, iż pani przyszła. — Jego wzrok sprawił, iż się wzdrygnęła. — Mogę do pani pisać?

— Tak, oczywiście. — Podarła kartkę z adresem i numerem telefonu. — Weź to.

— Dziękuję. Jest pani dobra. Lubię panią. Bardzo. Wiem, iż jestem za młody. Ale dorosnę i wracam. Zaczekaj na mnie.

Weronice było śmieszno z jego dziecinnego wyznania, ale i boleśnie żal. Chciała go przytulić, pogłaskać po niesfornych włosach. Ale się powstrzymała. Mógł źle zrozumieć jej matczyny gest.

Do pokoju weszła policjantka.

— Przepraszam, obiad…

Weronika wstała.

— Trzymaj się. Dzwoń lub pisz. Spróbuję pomóc — powiedziała już w drzwiach.

— Weroniko Kazimierzówno! — Jego głos się załamał. — Zaczekaj na mnie.

Skinęła głową i wyszła. Łzy napływały jej do oczu. *Co z nim będzie?*

Dwa dni później dyrektor zatrzymał ją na korytarzu.

— Weronika, proszę do mnie.

Po tym, jak użył jej imienia, wiedziała, iż coś jest nie tak.

— Matka Tomka nie przeżyła. Pogrzeb już był. Psycholog nie pozwolił mu się pożegnać. Ale są i dobre wieści. Przyjechała babcia, ojca matka. Zabierze go do Poznania. Dokumenty już przekazaliśmy.

Więc ułożyło się lepiej, niż sądziliśmy. — Zamilkł. — Rozumiesz, dzieci często zakochują się w nauczycielach. Zwłaszcza gdy dzieli ich niewielka różnica wieku. Tomek szukał w tobie ciepła.

— Nie martw się, rozumiem — odparła chłodno.

Nazajutrz powiedziała klasie, iż Tomek wyjeżdża do babci. Że będzie dobrze. Obiecał pisać.

Pierwszy list nadszedł po trzech tygodniach. Krótki, koślawym pismem.

Tomek pisał, iż w Poznaniu jest fajnie, szkoła blisko. Babcia surowa, ale nie bije. Tęskni za klasPo latach, gdy Weronika trzymała w dłoniach ślubne zdjęcie z Tomkiem, uśmiechnęła się przez łzy, przypominając sobie tamten dzień w szkole, gdy nieśmiały chłopiec obiecał, iż wróci.

Idź do oryginalnego materiału