Dlaczego moja teściowa trafiła do szpitala „z sercem”, a wróciła… z niemowlęciem

twojacena.pl 1 miesiąc temu

Jak moja teściowa trafiła do szpitala „z sercem”, a wróciła… z niemowlakiem

Z Igorem jesteśmy małżeństwem już prawie siedem lat. Poznaliśmy się jeszcze na studiach w Warszawie — mieszkaliśmy w sąsiednich pokojach w akademiku. Wtedy często przynosił z domu pełne torby jedzenia — słoiki, pojemniki, ciasta. Jego mama, Krystyna Bogusława, gotowała bosko i najwyraźniej starała się, żeby jej syn nigdy nie był głodny.

Gdy Igor oświadczył mi się, pierwsze, co zrobił, to zabrał mnie, żeby poznać się z jego matką. Trochę się denerwowałam, ale od początku układało się między nami świetnie. Krystyna Bogusława okazała się rozsądną, otwartą i ciepłą kobietą. Urodziła Igora, mając 18 lat, a pół roku później straciła męża. Nie załamała się jednak. Wychowała syna sama, zrobiła z niego porządnego człowieka, bez grama żalu do życia.

Pracowała na kilku etatach, żeby nie być od nikogo zależna i zapewnić chłopakowi wszystko, co potrzebne. Po śmierci męża nie było w jej życiu innych mężczyzn — nie było na to czasu. Gdy pierwszy raz ją zobaczyłam, miała 41 lat, ale wyglądała najwyżej na 35 — zadbana, wysportowana, błyskotliwa i pełna poczucia humoru.

— No dobrze, teraz ty będziesz się opiekować moim chłopcem — powiedziała z uśmiechem, gdy ogłosiliśmy zaręczyny.

Skończyliśmy studia, wzięliśmy ślub i zostaliśmy w Warszawie — Igor dostał dobrą pracę. Teściowa od razu oznajmiła, iż nie będzie nam wtrącać się w życie: przyzwyczaiła się do samotności, żyje własnym rytmem i nie potrzebuje opieki. Wynajęliśmy mieszkanie niedaleko niej, dwa przystanki autobusem.

Krystyna Bogusława zaglądała do nas od czasu do czasu — zawsze z prezentami, wypielęgnowana, uśmiechnięta. Nigdy nie narzucała rad, ale gdy prosiłam, podpowiadała, chwaliła moje wypieki, a choćby proponowała pomoc w sprzątaniu. Teściowa jak z marzeń.

Często u niej bywaliśmy: zapraszała nas na herbatę, ciasta, po prostu na pogaduchy. Miała mnóstwo przyjaciółek i ciągle gdzieś biegała — do teatru, do kina, na kawę. Była kobietą pełną energii. A gdy urodził się nasz synek Michałek, teściowa stała się dla nas wybawieniem — pokazała, jak kąpać, jak karmić, spacerowała z wózkiem, dawała mi się wyspać. Potem choćby odprowadzała go do przedszkola, gdy nie zdążyliśmy po pracy.

Ale pewnego dnia po prostu zniknęła. Przez kilka dni nie dzwoniła, nie wpadała, nie odbierała. Martwiłam się, ale Igor powiedział, iż mama zadzwoniła do niego i oznajmiła, iż wyjechała do przyjaciółki do Krakowa na kilka tygodni. Wszystko gra. Zdziwiłam się — dlaczego nie uprzedziła? Nie w jej stylu. No cóż.

Kontaktowaliśmy się przez wideorozmowy. Prosiła, żeby pokazać jej wnuka, ale sama nie pokazywała się w kamerze. Zbywała mnie żartami. Na moje bezpośrednie pytania machała ręką: „Ach, daj spokój!”

Pewnego dnia jednak zadzwoniłam — odebrała sama Krystyna Bogusława i nagle powiedziała: „Jestem w miejskim szpitalu, serce szwankuje”. Przeraziłam się. Zaproponowałam, żeby przyjechać, ale odmówiła. „Jak mnie wypiszą, zadzwonię, wtedy się zobaczymy” — odparła sucho.

Minęło kilka dni. Wieczorem zaprosiła nas z Igorem do siebie — oznajmiła, iż ma istotną wiadomość. Przyjechaliśmy. Drzwi otworzył… nieznajomy mężczyzna. Zamarłam. A za jego plecami stała Krystyna Bogusława. Lśniąca szczęściem. I… z niemowlakiem na rękach!

— Poznajcie, to Bogusław, mój mąż. A to — nasza córeczka, Weronika. Przepraszam, iż nie mówiłam. Bałam się, iż nie zrozumiecie. Mam 47 lat i nie wiedziałam, jak zareagujecie. Ale teraz, gdy wszystko już za mną — chcę, żebyście stali się częścią naszej nowej rodziny.

Zaniemówiłam. Ale potem zobaczyłam w jej oczach tę samą troskę, ciepło i nadzieję, którą widziałam, gdy oddawała mi pod opiekę Igora. Podeszłam, przytuliłam ją i powiedziałam: „Zasłużyłaś na szczęście. A my jesteśmy przy tobie, tak jak ty byłaś przy nas”.

Teraz pomagam jej z małą Weroniką tak, jak ona pomagała mi. Razem spacerujemy, śmiejemy się, gotujemy. Mamy teraz dwie rodziny, ale jedno wielkie, ciepłe serce dla wszystkich. I chyba właśnie to jest prawdziwe szczęście — kochać, wybaczać i żyć, mimo lat, stereotypów i lęków.

Idź do oryginalnego materiału