Mam 31 lat i wychowuję dwie córeczki – 3-letnią Zosię i roczną Hanię – całodobowo, 7 dni w tygodniu. I to był mój świadomy wybór.
Na początku myślałem, iż babcie pomogą…
Kiedy urodziła się pierwsza córka, naiwnie zakładałem, iż „przynajmniej na początku babcie pomogą”. Rzeczywistość gwałtownie zweryfikowała moje oczekiwania – niestety więcej było z tego zamieszania niż realnej pomocy. I trzeba było ogarniać wszystko samemu.
Pierwsze tygodnie po powrocie ze szpitala to był chaos. Czułem się nie tyle bezradny, co kompletnie zagubiony. Teraz, po dwóch dzieciach, wszystko wydaje się banalne – ale wtedy potrafiliśmy z żoną godzinami zastanawiać się, jak poprawnie przewinąć niemowlę czy jak kąpać malucha.
Liczyłem, iż starsze pokolenie – bardziej doświadczone – pomoże i podpowie. Ale gwałtownie okazało się, iż nie tylko nie mają „instrukcji obsługi dziecka”, ale też nie są w stanie zgodzić się między sobą, jak to wszystko robić.
Teściowa – babcia z „duchową misją”
Moja teściowa – pani Teresa – miała dość… nietypowe podejście:
-
„Dziecku trzeba podawać tylko wodę, nad którą odmówiono modlitwę.”
-
„Kupiłam filtr z nanocząsteczkami, woda z niego ma adekwatną strukturę – tylko taką może pić dziecko!”
-
„Mam mydło z szungitem z Kazachstanu – idealne do mycia, leczenia podrażnień, kataru, a choćby hemoroidów!” – mówiła to z pełną powagą.
-
„Źle wychowujecie dzieci – dlatego chorują.”
-
„Zosię trzeba zabrać do pani Wali – wyciągnie strach jajkiem…”
Cóż, jak widać – duchowe metody leczenia przez cały czas mają zwolenników.
Moja mama – babcia „z dystansem”
Z kolei moja mama, pani Halina, miała podejście typowo „polskie”:
-
„Krzyczy? Przejdzie. Temperatura? Paracetamol i samo się ułoży.”
-
„Za dużo zabawek! Za moich czasów wystarczał patyk i wyobraźnia!”
-
„Przyjdę w sobotę na 3 godzinki – potem idę z Izą do kina.” (Moja siostra z nią mieszka, więc babcia ma „grafik napięty”…)
Do tego uważa, iż od 6. miesiąca życia można już dziecku „dać wszystkiego spróbować” – czy to czekolady, czy kiszonych ogórków…
Przemyślenia po latach
Dziś zadaję sobie pytanie: czym mnie karmiono, jak mnie leczono? Pamiętam, iż jako dzieci spędzaliśmy całe dnie u babci i żywiliśmy się głównie zupkami instant i smażonymi kotletami. Mój dziecięcy kaszel był ignorowany – efekt: niedoleczony krztusiec. Problemy z trzustką i wątrobą w dorosłości nie wzięły się znikąd…
I dlatego – wolę sam!
Bardzo kocham mamę i teściową, szanuję ich, ale nie jestem w stanie oddać im moich dzieci „na parę dni”. Pod moim nadzorem? Oczywiście. Ale na dłużej – nie. To nie paranoja. To po prostu strach oparty na doświadczeniu.