Wiktoria poznała swojego przyszłego męża na ulicy. Spóźniła się na egzamin, przegapiła tramwaj, który odjechał jej sprzed nosa.
– No proszę! – tupnęła nogą z irytacją. – Teraz na pewno się spóźnię.
– Dziewczyno, dokąd ci tak śpieszno? – Obok zatrzymał się chłopak na rowerze. – Mogę cię podrzucić.
– Na rowerze? Żartujesz? – warknęła.
– A co? Lepiej niż piechotą. Albo będziesz czekać na kolejny tramwaj? Kto wie, kiedy przyjedzie.
Telefony komórkowe jeszcze nie były w powszechnym użyciu, budki telefoniczne rzadko działały, a taksówkę nie dało się złapać na ulicy. Co miała do stracenia?
– Będziemy szybciej niż tramwajem, pojedziemy przez podwórka – ponaglił ją.
Wiktoria przygryzła wargę, walcząc z wątpliwościami, ale czas uciekał. Podeszła do roweru i usiadła bokiem na bagażniku.
– Trzymaj się mocno – powiedział chłopak, odpychając się od krawężnika. Rower zachwiał się, ale gwałtownie nabrał prędkości. Wiktoria chciała już zeskoczyć, ale po chwili jazda stała się płynniejsza. Po dziesięciu minutach byli już przed akademikiem medycznym. Zeskoczyła, zauważając krople potu na skroniach chłopaka.
– Dzięki… – szepnęła. – Ciężko było?
– Troszkę – przyznał, opierając nogę o schodek. – Jak masz na imię?
– Wiktoria. A ty?
– Krzysztof. Powodzenia na egzaminie! – zawrócił i odjechał.
Wiktoria spojrzała za nim i ruszyła szybkim krokiem do sali egzaminacyjnej.
Kolejne dni przyniosły więcej wspólnych spotkań – najpierw kino, później spacer po parku, w końcine wspólna przyszłość. Pobrali się rok później, zamieszkali w małym mieszkanku na Woli. Byli szczęśliwi, mimo ciasnoty i braku pieniędzy.
Lecz życie nie oszczędzało ich. Śmierć ojca Krzysztofa pozbawiła rodzinę równowagi – matka załamała się, a niedługo ujawniły się u niej objawy demencji. Pewnego dnia wyszła po kefir, który mąż zawsze pił, i potrącił ją samochód.
Wiktoria i Krzysztof zostali sami w dużym mieszkaniu. Z czasem urodził im się syn, Marek. Życie płynęło – kłótnie, pojednania, euforii i troski. Aż nagle wszystko się zmieniło.
Krzysztof zaczął się oddalać. Coraz częściej krytykował wygląd żony.
– Kiedyś byłaś zgrabna, a teraz wyglądasz jak sfatygowana workowata dama. Może byś tak na siłownię poszła? Albo paznokcie zrobiła?
Wiktoria wiedziała, iż ma rację, ale i tak bolało. Zaczęła podejrzewać romans, ale Krzysztof nie wyjeżdżał w delegacje, zawsze wracał o czasie. Aż nadszedł dzień jego urodzin – zamiast domowej imprezy wybrał restaurację.
– Dyrektor mnie awansuje, nie mogę pokazać się marnie – tłumaczył.
W restauracji Wiktoria usłyszała szepty kobiet w toalecie:
– Mówiłaś, iż jego żona jest gruba i brzydka, a wcale taka nie jest. On z nią nie odejdzie, mają przecież dziecko…
Kiedy wróciła do sali, Krzysztof tańczył z wysoką blondynką, szepcząc jej do ucha. Wiktoria wyszła bez słowa i wróciła do domu taksówką.
Gdy Krzysztof wrócił, wybuchła awantura.
– Zdradzasz mnie. Chcesz się ze mną rozwieść? Proszę bardzo!
– Nie będę się tłumaczył. Mieszkanie jest moje, więc to ty musisz wyjść. Asia spodziewa się dziecka.
Wiktoria spakowała rzeczy dla siebie i Marka, po czym wyjechała do matki. Ta natychmiast ją oskarżyła:
– Musisz walczyć o niego! Nie możesz oddawać męża jakiemuś bachorowi!
Lecz Wiktoria nie zamierzała wracać. W pracy dowiedziała się, iż znajomi wyemigrowali do Izraela, zostawiając chorego ojca. Zaoferowała się zaopiekować nim w zamian za mieszkanie.
Matka znów protestowała:
– Obiecują ci mieszkanie? Głupia wierzysz? Zaraz cię oszukają!
Lecz Wiktoria się nie poddała. Przez osiem miesięcy pielęgnowała schorowanego staruszka, żyjąc skromnie i oszczędzając. Po jego śmierci okazało się, iż już dawno przepisał jej mieszkanie.
Życie powoli wracało do normy. Marek dorósł, skończył studia, ożenił się. Gdy urodziło mu się drugie dziecko, przyszedł z prośbą:
– Mamo, sprzedaj swoje mieszkanie, kup sobie kawalerkę, a resztę daj nam. Potrzebujemy większego lokum.
Wiktoria zgodziła się. Wróciła do małego mieszkania, podobnego do tego, w którym zaczynała z Krzysztofem. Płakała, wspominając minione czasy, ale gwałtownie otrząsnęła się i zabrała za remont.
Kiedy Marek pewnego dnia przyszedł z kolejną prośbą – by zaopiekowała się wnukiem – zgodziła się bez wahania.
– Będę tylko szczęśliwa – powiedziała, widząc ulgę w jego oczach.
Gdy wyszedł, rozejrzała się po pokoju. Dobrze, iż nie kupiła jeszcze mebli. Teraz potrzebny będzie dziecięcy fotel. I może kolorowe zasłony…
Otworzyła laptop i zaczęła przeglądać sklepy internetowe. Życie toczyło się dalej – czasem bolesne, czasem trudne, ale zawsze znajdowało się ktoś, komu można było oddać trochę ciepła. I to wystarczało.