Dziecięcy rywale: opowieść o pewnej Nadziei

newsempire24.com 3 dni temu

Dziecięcy rywale: historia jednej Nadziei

Marek wyszedł na ganek rodzinnego domu, wciągnął ciepłe wieczorne powietrze wsi i usiadł na starej ławce, która zaskrzypiała pod nim tak samo, jak za dziecięcych lat. Po chwili do domu powolnym krokiem podszedł Krzysiek. Był to ten sam przyjaciel, z którym Marek dorastał ramię w ramię, ale wiele lat temu coś między nimi pękło…

– No i jak tam życie? – zapytał Krzysiek, klepiąc Marka po ramieniu po męsku.

– Jakoś leci – skinął tamten. – Pracuję, kupiłem mieszkanie w mieście.

– Nieźle – przytaknął Krzysiek z aprobatą. – Zawsze byłeś bystrzakiem. Nie tak jak ja…

– Oj, daj spokój! – zaśmiał się Marek. – Rodzice mi opowiadali, iż masz teraz najlepszy dom w okolicy. Podobno sąsiedzi biorą z ciebie przykład.

– Tobie też nieźle się wiedzie – masz mieszkanie. Kupiłeś, a ja budowałem, ale efekt ten sam.

Roześmieli się. A potem – jakby z przyzwyczajenia – poszli do domu Krzyśka. Wyciągnęli chleb, jajka, kiełbasę. Postawili butelkę domowej nalewki. Wypili po kieliszku, obaj skrzywili się – rzadko piją.

Nagle Krzysiek wypalił:

– Słuchaj… A Wiesia… Wiesz?

Marek zesztywniał:

– Co?

– Wyszła za mąż. Za jednego… z sąsiedniej wsi. Teraz uczy w naszej szkole.

– Wiesia? – powtórzył Marek i coś ścisnęło go w piersi. – Nie wierzę…

– Ja też nie od razu uwierzyłem. Myślałem, iż mi przejdzie… Ale trzy dni kurzyłbym się w polu na traktorze – i nic. Rozumiesz?

Nalał ponownie. Wypili, a potem siedzieli w milczeniu, wpatrując się we własne kubki herbaty.

Nagle obaj podnieśli wzrok i wybuchnęli śmiechem – tak głośno, jak za dawnych lat. Do łez, do bólu brzucha.

– No i mamy – otarł łzy Krzysiek. – Tyle lat przez nią… a tu taka niespodzianka.

– No właśnie – skinął głową Marek. – Urządziliśmy sobie zawody. Kto lepszy, kto wytrzyma dłużej, kto głośniej krzyczy. A ona – hop – i poszła w świat z kimś innym.

– Mądra była – niespodziewanie powiedział Krzysiek. – Wybrała po swojemu. A my się staraliśmy…

– Tak – zamyślił się Marek. – Ale, kurczę, nie na marne. Ty masz dom, ja kieruję oddziałem w szpitalu. Oboje coś w życiu osiągnęliśmy.

– Właśnie! – ożywił się Krzysiek. – Mamy po dwadzieścia dziewięć lat. Życie dopiero się zaczyna!

– Chociaż to ty pierwszy zacząłeś – przypomniał Marek.

– Może i tak. Ale ty podkręciłeś rywalizację. Spryciarz z ciebie.

– Więc byłem nie mniej głupi. Oboje byliśmy – uśmiechnął się Marek.

– A pamiętasz, jak po szkole siedziała na ławce i patrzyła na nas obu tak samo? Ani tobie, ani mi – nikomu.

Znów zamilkli. Wspominali.

Marek znał Krzyśka od kołyski – urodzili się niemal w tym samym dniu. Dorastali obok siebie, żyli za tym samym płotem. Razem się bawili, w jednej szkole uczyli, w jednej ławce siedzieli. Do ósmej klasy byli nierozłączni.

A potem w klasie pojawiła się Wiesia.

Wyrosła nagle w ciągu jednego lata. Z rozczochranej dziewczyny na rowerze stała się smukłą dziewczyną z długim, jasnym warkoczem. I wszystko zmieniło się. Przyjaciele stali się rywalami.

Krzysiek ciągnął do techniki, majsterkował przy tacie traktorze. Marek – do książek i zwierząt. Jeden szedł w pole, drugi do laboratorium.

A Wiesia patrzyła na obu tym samym wzrokiem, od którego serce waliło jak oszalałe.

Po szkole Marek wyjechał na studia do miasta, a Krzyśka wzięli do pracy w gospodarstwie. Wiesia zaczęła zaoczne i krążyła między nimi. Przynosiła wieści: kto więcej zarobił, kto dostał podwyższone stypendium. Ale z nikim się nie związała.

Nawet wojsko nie pojednało przyjaciół. Stali się mężczyznami, każdy swoją drogą. Krzysiek wybudował dom, kupił pierwszą we wsi nową furę. Marek został lekarzem, obronił doktorat. A jednak – obaj byli kawalerami. Obaj – wciąż samotni. Wciąż nosili w sobie pamięć o tej dziewczynie z jasnym warkoczem.

I teraz siedzą w kuchni, zmęczeni, z oczami przyciemnionymi przez czas – i śmieją się. Gorzko, a jednak ciepło.

– Wiesz co? Może i dobrze, iż wyszła za mąż – powiedział w końcu Marek. – Naprawdę. Może on ją kocha.

– Może… – cicho odparł Krzysiek. – Mam nadzieję, iż kocha. Inaczej… Szkoda byłoby wszystkiego.

Zamilkli. Wtem Krzysiek uderzył dłonią w stół:

– Wiesz co? A może wypijemy. Za nią. Za nas. Za to, iż życie idzie dalej.

– No jasne – uśmiechnął się Marek. – Za to, iż wciąż tu jesteśmy. I nie jesteśmy wroI za oknem księżyc rozświetlał polską wieś, a dawni rywale, choć wciąż czuli ukłucie nostalgii, wiedzieli już, iż ich przyjaźń przetrwała więcej niż miłość.

Idź do oryginalnego materiału