Nigdy bym nie pomyślała, iż jedno kłamstwo może zniszczyć wszystko, w co wierzyłam. Zwłaszcza taką przyjaźń jak moja z Jadzią. Byłyśmy nierozłączne od czasów studiów w Krakowie: nauka, nocne rozmowy, wyjazdy nad morze, wsparcie w trudnych chwilach — zawsze razem. Ale jedno kłamstwo, jeden rozpaczliwy krok zmienił wszystko.
Jadzia się zmieniła. Stała się wycofana, często spóźniała się na spotkania, znikała gdzieś na długie godziny, nerwowo przeglądała telefon. Zrzucałam to na stres w pracy, ale czułam, iż coś niedobrego dzieje się też w jej związku z Markiem. A przecież wydawali się idealną parą — przynajmniej na zewnątrz. Pewnego wieczoru, gdy jak zwykle oglądałyśmy film w jej mieszkaniu na warszawskiej Pradze, Jadzia szepnęła:
— Jestem w ciąży.
Zamarłam.
— Co?.. Mówisz poważnie?
— Tak. — Jej głos drżał, gryzła wargi. — Nie wiem, co robić. Marek marzy o dziecku. A ja… boję się. Ale jeżeli powiem prawdę, odejdzie.
I wtedy po raz pierwszy poczułam lodowaty chłód w środku. Jadzia? Ta sama pewna siebie, niezależna Jadzia? Udaje, iż jest w ciąży? Próbowałam z nią rozmawiać, tłumaczyć, ale była nieugięta:
— To jedyny sposób, by go zatrzymać.
Na początku starałam się ją wspierać. Z czasem zaczęłam jednak dostrzegać dziwne rzeczy. „Brzuch” nie rósł. „Lekarze” istnieli, ale nigdy nie było szczegółów. Zbywała moje pytania, mówiła o „trudnej ciąży” — a wszystko to brzmiało niewiarygodnie.
Gdy zaproponowałam wspólną wizytę u ginekologa, Jadzia zbladła.
— Nie, nie trzeba… nie chcę, żebyś się martwiła…
Wiedziałam już, iż coś jest nie tak. Ale nie spodziewałam się, iż prawda wyjdzie na jaw tak gwałtownie i… tak brutalnie.
Marek, niczego nie podejrzewając, zorganizował dla niej przyjęcie z okazji baby shower. Zaprosił wszystkich: rodzinę z Poznania, przyjaciół, kolegów z pracy. Dekoracje, prezenty, jedzenie — wszystko dopięte na ostatni guzik.
Aż do momentu, gdy pojawił się on — doktor Kowalski.
— Dziękuję, iż pan przyszedł, doktorze! — Marek uścisnął dłoń lekarza. — Jadzia tak wiele o panu opowiadała.
Poczułam, jak serce zamiera mi w piersi. Doktor zastygł. Spojrzał uważnie na Jadzię, a w jego oczach pojawił się niepokój.
— Jadziu… — rzekł spokojnie, ale stanowczo. — Myślę, iż czas powiedzieć prawdę.
W pokoju zapadła cisza. Jadzia stała biała jak ściana, jej usta drżały.
— Ja… nie jestem w ciąży — wykrztusiła. — Przepraszam, Marek. Bałam się… Bałam się, iż mnie zostawisz…
Marek skamieniał. Jego dłonie zacisnęły się w pięści. Nie krzyczał. Gdy wreszcie się odezwał, jego głos był cichy, ale pełen bólu:
— Okłamywałaś mnie. Udawałaś, iż nosisz moje dziecko. Zawiodłaś mnie.
Jadzia rozpłakała się, ale było już za późno. Goście milczeli. Przyjęcie zamieniło się w farsę.
— To koniec. Wesela nie będzie — powiedział Marek, patrząc jej prosto w oczy. — Proszę wyjść.
Stałam z boku i czułam, jak rozpada się nie tylko ich związek, ale i moja wiara w przyjaźń. Jadzia okłamywała wszystkich. Manipulowała. choćby lekarza, jak się okazało, błagała, by pokrył jej kłamstwo — a on, ulegając litości, zgodził się. Ale na baby shower zrozumiał, iż musi przerwać tę komedię.
Marek był zdruzgotany. Ale postąpił słusznie — nie szukał zemsty, po prostu odszedł. I to była jego zemsta — spokojna, zimna, ostateczna.
A ja? Zrozumiałam, iż przyjaźń też bywa iluzją. Czasem człowiek, którego uważałeś za najbliższego, okazuje się obcy. Wszystko, co ukryte, w końcu wychodzi na jaw. I nie ważne, jak długo udajesz — prawda i tak cię dopadnie.