jeżeli dzieciak będzie podobny do tamtego odmówię oddam życie i odmówię! Bezbarwnym głosem powiedziała Weronika.
Za późno się opamiętałaś, kochanie, teraz tylko czekać do terminu podsumował lekarz. Inaczej możesz zostać bez dzieci.
Weronika wyszła z gabinetu, osunęła się na kanapę, by ochłonąć. Chciało jej się płakać z bezsilności Podniosła głowę i zobaczyła za oknem, jak jesienny wiatr bezlitośnie kołysze gałęźmi z resztkami liści.
Wydało jej się, iż jest jak ta gałąź zupełnie bezradna, iż to dziecko teraz jest niepotrzebne. Przecież jeszcze trzy miesiące temu tak bardzo go pragnęła Jak gwałtownie wszystko się zmieniło.
Wyszła z przychodni, wyminęła szczęśliwą parę: mężczyzna obejmował żonę, oboje się uśmiechali. Na ten widok zrobiło się jej jeszcze gorzej. Weronika powlókła się na przystanek.
Gdy wreszcie dotarła do domu, zamknęła się w swoim pokoju i nie wychodziła prawie godzinę. Matka namawiała ją, by coś zjadła, ale córka nie odpowiedziała ani słowem. Krystyna Piotrowska poszła do kuchni i usiadła tam, zamyślona. W mieszkaniu panowała ciężka cisza.
W końcu Weronika wyszła, usiadła naprzeciw matki i w milczeniu siedziały tak jeszcze jakiś czas.
jeżeli będzie do niego podobny odmówię oddam życie i odmówię powtórzyła bezbarwnym głosem.
Krystyna Piotrowska drgnęła, słowa córki przywróciły ją do rzeczywistości:
Tylko tego brakowało! Weroniko, czy ty w ogóle myślisz, co mówisz?! Krystyna, gdy chciała mówić poważnie, zwracała się do córki pełnym imieniem.
Zdrowa, pracowita dziewczyna miałaby oddać własne dziecko? Co rodzina powie? Koledzy z pracy? Jak ty w ogóle żyć będziesz? A dziecko niczemu nie winne, iż ojciec to dureń.
Pluję na to, co ludzie powiedzą! krzyknęła Weronika. W tej chwili przypominała zwierzę osaczone w pułapce. W dużych, brązowych oczach malował się strach, usta drżały, ramiona opadły.
Ja ci pomogę odpowiedziała Krystyna. I nie pozwolę, byś porzuciła własnego wnuka
Sama ledwo wiążesz koniec z końcem, pensje zalegają, jaka pomoc?
Jakoś przetrwamy upierała się matka. Ludzie przeżyli cięższe czasy, a teraz mamy spokój rok osiemdziesiąty dziewiąty.
Weronika ciężko westchnęła. Już teraz było jej strasznie, a co dopiero przed nią. Nie wiedziała jeszcze, iż lata dziewięćdziesiąte okażą się równie bezlitosne. Ale dziś wiedziała tylko jedno: Marek ją zostawił.
Pobrali się pół roku temu, a przedtem półtora roku się spotykali. Nic nie zapowiadało nieszczęścia tej młodej, pięknej parze.
Weronika pamiętała każdą minutę tamtego dnia, gdy Marek wrócił do domu zupełnie innym człowiekiem. Próbował być taki jak zawsze, ugodowy.
Nie dało się nie zauważyć jego dystansu, zamyślenia i tego spojrzenia spojrzenia mężczyzny, który przestał kochać Weronikę.
Wiedział już, iż jest w ciąży, i to go męczyło najbardziej inaczej odszedłby od razu. Miesiąc Weronika wypytywała, co się stało, a gdy Marek w końcu odszedł, dowiedziała się prawdy.
Dostała histerii, gdy przyszła matka Marka, która też płakała, nie spodziewając się takiego podstępu od syna.
A ta historia ciągnęła się jeszcze ze szkolnych lat. Gdy Marek przeszedł do klasy maturalnej, pojechał na obóz turystyczny.
Była tam młodzież z całej Polski: chodzili na wycieczki, żyli w namiotach. Tam poznał Kingę i od razu się zakochał.
Przez dwa tygodnie nie odstępował jej na krok. Gdy się rozstali, wymienili adresy. Ale Marek, przeprowadzając się, zgubił jej dane. Od niej też nie było listów.
Z czasem się pogodził i próbował zapomnieć. Ale potem zrozumiał, iż to była jego jedyna miłość. Po trzech latach poznał Weronikę, wydawało mu się, iż Kinga to przeszłość, i po dwóch latach wzięli ślub, czekając na dziecko.
Kinga pojawiła się niespodziewanie. Też nie zachowała adresu, ale wiedząc, gdzie Marek mieszka, dała ogłoszenie do lokalnej gazety. I Marek je zobaczył. Zaprosił Kingę do swojego miasta, wynajmując dla niej pokój w hotelu.
Najpierw chciał tylko zobaczyć dziewczynę, której nie mógł zapomnieć. Ale spotkanie od razu ich zbliżyło. Decyzja przyszła mu trudno, ale ją podjął: zostawić żonę Weronikę, spodziewającą się dziecka, i wyjechać z Kingą.
W pracy Weronikę wszyscy wspierali. Nowa dziewczyna, która dopiero się zatrudniła, ze smutkiem zauważyła:
Dziecko to szczęście, a my z mężem od pięciu lat nie możemy
Właśnie z mężem odparła gorzko Weronika. Nie miała już euforii z oczekiwania, tylko ból, iż została porzucona.
W domu Krystyna starała się dogodzić córce, by zagłuszyć jej żal. Aż pewnego dnia przyszła teściowa. Weszła i rozpłakała się. Chciała, by Marek i Weronika byli razem.
Kingi nowej żony syna nie znosiła. Choćby za to, iż zabrała Marka tysiąc kilometrów stąd. Oczywiście tak myślała, bo w rzeczywistości to Marek sam wyjechał tak chciał.
Od pocieszeń dwóch przyszłych babć jej dziecka Weronice było i ciężko, i lżej. Ale najbardziej bała się, jak spojrzy na swoje dziecko.
A jeżeli będzie miał oczy, nos, usta jak Marek? Całe życie patrzeć na swoją córkę lub syna i przypominać sobie zdradę męża? To ją przerażało.
Gdy Weronika wychodziła ze szpitala, nie spodziewała się tylu osób. Była jej matka Krystyna, była teściowa Wanda Szymańska, przyszła przyjaciółka z mężem, starsza siostra z siostrzenicą i cały jej mały zespół w pracy.
Syna chcieli potrzymać wszyscy. Każdy życzył mamie i dziecku zdrowia. Gdy w domu rozwinęli chłopczyka, teściowa wzięła go na ręce, popatrzyła na wnuka, uśmiechnęła się przez łzy i szepnęła:
Kopia Marka.
Myślała, iż Weronika nie usłyszy, ale ta usłyszała. Podeszła, wzięła syna i powiedziała:
Wcale nie Marek, tylko Jaś takie masz imię.
Teściowa i matka odetchnęły z ulgą: czyli wszystko w porządku.
Minęło dwadzieścia







