Młoda mama chciała uroczyście ochrzcić synka
Ciepłe miesiące to nie tylko okres ślubny, ale również dużo osób w tym czasie chrzci dzieci. Moja znajoma, młoda mama, która zawsze była bardzo ciepłą, życzliwą i wierzącą osobą, chciała ochrzcić swojego 8-miesięcznego synka.
Marzyła, by to było wyjątkowe wydarzenie – w niedzielę, podczas mszy, w otoczeniu bliskich, ze wspólną modlitwą i poczuciem wspólnoty.
Dla niej to był istotny moment – nie tylko religijny, ale też emocjonalny. Jej cała rodzina jest bardzo religijna, więc zależało jej na tym, by ten dzień tak wyglądał.
Chciała, by jej synek został przyjęty do Kościoła w godny i uroczysty sposób. Niestety, spotkała się z odmową, o czym opowiedziała mi ostatnio podczas krótkiego spotkania. Wpadłyśmy na siebie przypadkiem w sklepie i od słowa do słowa o tym co u nas, opowiedziała mi o chrzcie synka.
Ksiądz powiedział jej, iż skoro nie mają z mężem ślubu kościelnego (a mają jedynie cywilny, bo odkładają pieniądze na wesele i ślub kościelny w przyszłości), to chrzest może odbyć się wyłącznie w piątek po wieczornej mszy lub w sobotę rano. Bez oprawy, bez kościelnych śpiewów i mszy.
Po południu – wyjaśnił duchowny – są już zaplanowane śluby, więc nie ma miejsca jeszcze na chrzty. Kiedy usłyszała te słowa, było jej po prostu przykro. Bo przecież nie przyszła tam z kaprysem. Nie żądała niczego niemożliwego.
Nie przyszła z pretensjami, tylko z wiarą i nadzieją, iż Kościół – ten sam, który mówi o miłości, otwartości i wyciąganiu ręki do człowieka – zrozumie ich sytuację i będzie wsparciem.
Zamiast tego usłyszała: "Jak wam nie pasuje, to proszę się wstrzymać. Najlepiej ochrzcić dziecko wtedy, gdy będziecie brać ślub kościelny".
Odmówiono jej z powodu życiowych trudności
To nie jest odosobniony przypadek. Coraz częściej słyszę historie, które zamiast zbliżać ludzi do Kościoła, ich od niego oddalają. Ludzie wierzący, którzy chcą być częścią wspólnoty, czują się odrzuceni, oceniani i zepchnięci na margines, jeżeli ich życie nie mieści się w idealnych ramach.
Nie mają ślubu – problem. Mają dziecko przed ślubem – kolejny problem. Nie chodzą co niedzielę do kościoła – zostają wykluczeni. A przecież to nie powinno tak wyglądać.
Kościół powinien być miejscem, gdzie człowiek szuka pociechy, a nie gdzie musi tłumaczyć się z każdej decyzji. Kapłan powinien być tym, który wesprze, wysłucha, powie: "Rozumiem was, spróbujmy znaleźć rozwiązanie wspólnie". A nie kimś, kto od razu stawia granice i zamyka drzwi.
W ostatnich latach coraz więcej uczniów rezygnuje z lekcji religii. Dzieci nie chodzą na katechezy, bo rodzice nie widzą w tym sensu. Rodzice wypisują je, bo nie chcą, by były uczone o Bogu przez ludzi, którzy w ich oczach zatracili to, co w wierze najważniejsze – człowieczeństwo, empatię, zrozumienie.
Bo przecież jak tu mówić dziecku o miłości bliźniego, kiedy słyszy się, iż nie można go ochrzcić w niedzielę na mszy, póki rodzice nie będą mieli pieniędzy na ślub kościelny? Nie chodzi o to, by zrzucać winę na wszystkich księży.
Są tacy, którzy naprawdę niosą wsparcie, słuchają, nie oceniają i pomagają. Ale zbyt często spotykamy się z postawą, która zamiast prowadzić do Boga, prowadzi ludzi prosto do drzwi wyjściowych z Kościoła.
Moja znajoma jeszcze nie wie, co zrobi. Może poczeka z chrztem. Może znajdzie inną parafię. Ale jedno wie na pewno – ten moment zostanie w niej na długo. Bo kiedy najbardziej liczyła na zrozumienie, spotkała się z chłodem i zasadami ważniejszymi od ludzkich emocji.