Było już dobrze po północy, a hałas z góry nie ustawał.
— Znowu ci z góry urządzają imprezę! Trzecia w nocy! — Wanda szarpnęła śpiącego spokojnie Witka. — Słyszysz, jak drą się? Idź i zrób coś!
— Wanda, miałem jutro w trasę… — mruknął przez sen Witek, odwracając się na bok. — Skończą się i pójdą spać.
Ledwie zamknął oczy, gdy żona szturchnęła go ostro łokciem.
— Facet jesteś, czy kto? — syknęła. — Idź i ucisz tę dziatwę! Jutro mam spotkanie z dziewczynami. Na złość przyjdzie ta Kinga i znowu będzie się chwalić, iż sobie usta powiększyła i nos poprawiła. A ja co? Przyjdę z podkrążonymi oczami? Kinga już po trzydziestce, a ani jednej zmarszczki!
— Bo jej mąż jest chirurgiem plastycznym, nie kierowcą TIR-a — próbował ją uspokoić Witek. — A ty jesteś piękna choćby bez tych kaczych dziobów. I tak wyskakujesz z salonów jak królik z kapelusza.
Ale Wanda wściekła się jeszcze bardziej. Usiadła na łóżku i spojrzała na niego z furią.
— Żartujesz sobie? Dwa razy w tygodniu u kosmetyczki to dla ciebie luksus? Ja też chcę takie usta i nos! A futro? Kiedy wreszcie kupisz mi to norek?
— Przecież dopiero spłaciłem kredyt za twoje mieszkanie, co kupiłaś przed ślubem, a jeszcze raty za twój samochód. Umawialiśmy się: najpierw auto, potem futro. Co się tak rozpaliłaś?
— A swojej mamie kurtkę puchową kupiłeś! — nie ustępowała Wanda.
— Bo wydała wszystkie pieniądze na leki, a emeryturę ma małą. I ta kurtka wcale nie była droga.
Chciał ją objąć, ale była zbyt wściekła.
— Futra nie stać, operacji nie stać, to przynajmniej idź i spraw, żebym się wyspała!
Witek zrozumiał, iż nie da mu spokoju. Czując dziwną winę, włożył dres i wyszedł.
…Jeszcze pięć lat temu nikt z jego znajomych nie uwierzyłby, iż ożeni się z Wandą, swoją zadziorną koleżanką z klasy. Choć podkochiwał się w niej od dawna, ona wybierała innych — przystojniejszych i bogatszych. choćby gdy skończył technikum i znalazł dobrą pracę, na zjeździe klasowym choćby na niego nie spojrzała. Chwaliła się przed wszystkimi, iż zaraz wyjdzie za mąż za jakiegoś bogacza. Witek przełknął urazę, ale nic nie pokazał po sobie.
Po pół roku stał się cud — Wanda zadzwoniła znikąd i zaprosiła go na spotkanie. Oczywiście, był w siódmym niebie.
— Dobrze wyglądasz, dlaczego wcześniej tego nie widziałam? Głodny jesteś?
Przy stoliku czekały już dwie filiżanki kawy i ciastka. Witek zdziwił się tej nagłej zmianie, ale w sercu zapaliła się iskra nadziei.
Kolacja przerodziła się w śniadanie w jej mieszkaniu. A dwa dni później Wanda oznajmiła, iż rzuciła swojego bogacza dla niego.
— Coś mi tu śmierdzi — powiedziała wtedy jego matka, Krystyna. — Co się z nią stało? Ty latami za nią biegałeś, a ona cię tylko poniewierała. A ta Ania z naszego bloku wciąż za tobą wzdycha, a ty choćby nie spojrzysz. Szkoda takiej dziewczyny!
— Mamo, serce nie sługa. Kocham Wandę.
— No to patrz, moja rzecz — ostrzega. Nie będę się wtrącać, ale pamiętaj: jeszcze się pokaże, jaka jest.
Krystyna miała nosa. Dwa miesiące po ślubie Wanda oznajmiła, iż jest w ciąży. Ale coś nie grało — Witek zajrzał do jej książeczki i zrozumiał, iż został oszukany.
— Byłaś w ciąży, gdy się umawialiśmy! — krzyczał, czerwony ze złości.
— Nie wiedziałam, iż jestem w ciąży, to był mały czas — skłamała Wanda. — Bałam się powiedzieć.
— Więc twój ex cię rzucił, a ty chciałaś przypiąć mi cudze dziecko! Matka miała rację!
— Twoja matka zawsze na mnie patrzy, jakbym jej coś była winna!
— Bo na to zasługujesz! I nie tykaj mojej matki, jasne?!
Stał w środku pokoju, czując się jak ostatni głupiec. Wanda drżała ze strachu przed rozwodem i wyobrażała sobie, jak przyjaciółki będą się z niej naśmiewać. Nie mogła do tego dopuścić. Nagle krzyknęła:
— Ojej! Boli!
Złapała się za brzuch, a Witek, zapominając o gniewie, spanikował.
— Co ci jest?!
— Brzuch! To przez ciebie! Nie mogę się denerwować! — jęczała, udając ból.
Witek wezwał taksówkę i zawiózł ją do szpitala. Stał pod oknami, aż go nie przegnał stróż.
Tymczasem Wanda, pod osłoną szpitalnego rozgardiaszu, usunęła ciążę, płacąc pokaźną sumę, a mężowi powiedziała, iż to poronienie.
— Wybacz mi, Wandziu — Witek wsunął jej na rękę złoty bransoletę na znak zgody. — Zacznijmy od nowa?
— Zgoda — uśmiechnęła się, oglądając prezent, a potem zarzuciła przynętę. — Jak wyjdę, trzeba pomyśleć o moim samochodzie. Żebym nie musiała czekać na taksówki, gdy będę rodzić twoje dziecko.
Witek się uśmiechnął — myśl o dziecku ogrzała mu serce.
— Dobrze, będzie ci samochód.
By zarobić więcej, rzucił swoją pracę i zatrudnił się jako kierowca TIR-a. Brał dodatkowe trasy, by zaspokoić wiecznie niezadowoloną żonę. Teraz, zaspany, szedł po schodach na trzecie piętro.
— SłuchWitek z trudem poderwał się z ziemi, splunął krwią i spojrzał w niebo, wiedząc, iż to koniec jego małżeństwa, ale początek czegoś prawdziwego.